YBenni pisze:Ja też się melduję, że Was czytam skrycie, chętnie, z przyjemnością i niecierpliwie czekam na ciąg dalszy.
Tylko pisać nie mam kiedy, bo mi czasu żal ...
Na pewno będzie lało. Na dworze jest duszno, na niebie gromadzą się chmury. Nad moim małżeństwem też się gromadzą. Bo życie nie jest bajką. Niestety.
Chciałam podpuścić TŻa i powiedziałam, że najbliższą mu osobą jest jego mamusia. A on nie zaprzeczył, choć na to właśnie liczyłam. Było mi przykro. Cóż, wniosek z tego jest prosty: nie należy wydobywać na światło dzienne informacji, na których przyjęcie nie jest się gotowym i których nie chce się znać.
Jak chciałam mieć kota, to o każdego z nich prosiłam, albo i błagałam, bo czułam się w obowiązku uzyskać zgodę współmałżonka. TŻ mnie nie prosi i nie czuje się w żadnym obowiązku, on mnie informuje. Na przykład mówi, że zamówił nowy pomnik na grób swojej babci, albo, że wróci później, bo musi jechać na Ursynów odebrać komputer, który kupił dla mamusi, bo stary jej się zepsuł. Julka komputer ma cztery lata i jest w stanie przedagonalnym. Dzieciak dostał go na na komunię, może jakoś dotrwa ten cerowany cud techniki do bierzmowania... Albo przypadkiem dowiaduję się, że pożyczaliśmy jego bratu kilka tysięcy z konta, o którym nie wiem.
Cóż, rodzina to rodzina. Nie mam pretensji o to, że TŻ troszczy się o swoją matkę, ale oczekuję, że mnie zapyta o zdanie, zanim podejmie jakieś decyzje finansowe. Chociaż ja też go nie pytałam o zdanie, jak kupowałam auto. Bo to taki egzemplarz, który nie lubi samochodów. W życiu by się nie zgodził. Nie dałam mu szansy na wyrażenie protestu i teraz mam w życiu i w nogach lżej. I nie muszę dźwigać ciężarów i wyrabiać bicepsów podczas noszenia zakupów.
Jestem coraz bliżej cienkiej, czerwonej linii. Jeszcze kropelka i będę świadkiem następującej scenki rodzajowej:
Wraca sobie mój TŻ z pracy, otwiera drzwi i w tym momencie wokoło niego zaczyna biegać szczekający szczeniaczek. Biorę malca na ręce i przytulam. Puszysta kulcia liże mnie po twarzy i merda ogonem. TŻ stoi oszołomiony, otworzył usta i nie może wydobyć z siebie słowa. Wpadł w stupor. Dzieci wybiegają, śmieją się i wołają:
- Tato, zobacz! Mamy pieska! Mamy pieska!
- Jak to? Czyj to pies? - pyta w końcu zdumiony TŻ.
- Mój drogi!- mówię ja. - To jest Saba/Misia/Lusia (albo jakieś inne imię odpowiednie dla suczki). Niedawno ją przywiozłam i od dzisiaj będzie z nami mieszkała. Na razie jest jeszcze malutka, ale za 70 kilogramów będzie dorosła. Jeśli nie odpowiada Ci ta sytuacja, to zamieszkaj z mamusią i żyjcie długo, szczęśliwie i zgodnie.Mamusia nie darzy mnie sympatią, odkąd TŻ ją zawezwał do naszego domu i szczegółowo jej objaśnił mój wkład w nasze problemy małżeńskie, całkowicie pomijając swój w nich udział.
Jestem rozzłoszczona na mojego TŻta, chociaż niewątpliwie oprócz wad, ma on także zalety. Tylko, że w tej chwili nie pamiętam zupełnie jakie.
Psa jednak nie wezmę. Nie byłabym dobra pańcią dla psa. Nawet dla suczki.
Jestem strasznym tchórzem i bałabym się spuścić psa ze smyczy. Taki pies byłby uwięziony, niewybiegany i w rezultacie nieszczęśliwy.
Nadaję się za to doskonale na pańcię kotów niewychodzących. I tego muszę się trzymać. One mnie kochają najbardziej na świecie. Zaraz jakiegoś złapię, ponoszę, wygłaszczę i mi się poprawi samopoczucie. A jak jeszcze wsadzę nos w kociakowe futro, pachnące kocim gniazdem, to od razu cała moja złość zniknie.