Ostatniego posta pisałam nie wiedząc, że po krótkiej chwili przytomności gdy Miki próbował się bawić, pomagać mi w domowych obowiązkach i jeszcze coś zjadł będzie już tylko coraz gorzej.

Tak, odkąd w piątek wróciłam z pracy byłam z małym już cały czas przez całą dobę aż do końca... Planowaliśmy wyjazd i do 6 maja jestem na urlopie.
Mnie Mikuś poranił w momencie gdy nie wiedziałam, że chorując zacznie atakować i zaatakuje też mnie.... potem wiedziałam i stosowałam środki ostrożności i grube rękawice...
Na moment wyszłam do weterynarza i wtedy mały podczas bardzo silnego ataku zaatakował też Krzysia – na szczęście nie dał rady przegryźć spodni ani go podrapać.
Żadne leki podane przez weterynarza też już nie były skuteczne.
Już wiecie, że Mikuś odszedł wczoraj o 13:20.



Nie wiem, czy wiadomości o nas na bieżąco czytały jedyne trzy osoby, które znały Mikusia osobiście a też są albo bywają tutaj na forum, nie wiem czy mają nasz wątek w subskrypcji .... nie mam jeszcze siły żeby je o wszystkim zawiadomić ani rozmawiać...

Moi Panowie trochę później zreflektowali się, Syn też przyszedł do lecznicy, razem pojechaliśmy odwieźć małego do WIW, trochę później dojechał do nas Mąż. Teściowa zastosowała się do prośby TZ o niewypytywanie mnie co chwilę o wszystko – potrafi dzwonić i powtarzać wszystko co 5 minut...
Teraz mnie pilnują – zostałam zabrana na psi spacer po słońcu na 4h – widziałam pierwszego bociana w granicach Warszawy i słyszałam śpiew słowików. Potem było wspólne gotowanie obiadu i wieczorem Krzyś wyjechał...


EDIT: 2.05.2012 godz 14:00
Dziś mam "godzinę zero" - albo koniec nerwów albo początek jeszcze większych problemów...

Mam zadzwonić za około 2 h do WIW w sprawie wyniku badań małego

Na zakończenie spaceru z Choco dziś na swojej drodze znalazłam końską podkowę....
W Warszawie 19 stopni, pada deszcz - komu go wysłać , komu jest duszno i gorąco, wysłałam tylko w jedno miejsce, o którym wiem

Przy takiej pogodzie oczywiście nie zawieziemy Teściowej na działkę i trzeba wymyślić coś innego...