Oj awaria, awaria ale nie kompa tylko Duzej

Od dwoch dni chodze nacpana jak rasowy narkoman, bo choc dopadlo mnie jakies wirusisko to do pracy isc musialam malo tego jeszcze wszyscy mieli byc przekonani ze jestem zdrowa jak szczypiorek i wrecz w kwitnacej formie. Jak juz wracalam to mialam sile tylko aby dowlec sie do wyrka i pasc. No ale przeciez odkad mam te dwa pasozyty na stanie tak zwany swiety spokoj stal sie pojeciem wrecz obcym. Pasc sobie na wyrko to owszem mozna ale na tym sie konczy. Bazyli nauczyl sie zawodzic jak pijana diva operowa w polaczeniu z przekupa straganowa

Koty chyba nie maja za grosz tak zwanego sluchu juz wiem dlaczego sie mowi kocia muzyka, tego nie da sie sluchac. Mila natomiast bierze mnie na babe koscielna i udaje ze sie modli o moje nawrocenie
albo na paralityka z atakiem padaczki i skacze mi nad glowa na oparciu kanapy
Od czasu jak zamknelam Bazylego raz w szafie a raz w lazience, a ta pierdolka zamiast drzec jape wydawala sie calkiem zadowolona jak go juz znalazlam, zawsze licze do dwoch ogonow przed wyjsciem. A przeciez drzec jape to Bazyli potrafi koncertowo, ale tylko jak ja usiluje odpoczac po pracy bo wtedy mamy jakos zawsze sprzecznosc interesow. On uwaza ze ja powinnam odpoczywac czynnie ganiajac za pileczkami – a kto tu sie odchudza to nie mnie zwisa brzucholec. No i wczoraj nie udalo mi sie policzyc nawet do jednego. Stalam juz w drzwiach zaladowana w tone najcieplejszych ciuchow (znowu jest -15 i polarny wiatr), wolajac, ciumkajac, kiciajac, zasapalam sie i spocilam od tego lazenia z kata w kat, a powinnam juz dawno siedziec w metrze. Gady przebrzydle, dziady sakramenckie, futrzane ropuchy ...................... dalszego ciagu wiachy nie napisze bo mnie mody wykatapultuja z forum

Nic cisza zapadly sie pod ziemie. I nagle jak przechodzilam korytarzem cos jakby mi sie zabielilo za kanapa. Te bzdziagwy dwie siedzialy se na tych futrzanych dupencjach i najspokojniej w swiecie zabawialy sie ze mna w chowanego tylko na litosc dlaczego koty zawsze maja takie kiepskie wyczucie czasu i jakos zawsze im z nami nie po drodze.
Aby uniknac Bazylowego jojczenia i Milcianego kwilenia jak juz wracam padajaca na pysk do domu, staram sie zrobic ogoniaste w balona. A wiec w tym tygodniu trojpolowka w wiklinie.
A oto wiklina (jeszcze z pelnym ladunkiem, nie liczac oczywiscie tego co sie wala pod meblami, bo trojpolowka wpadla mi do glowy po jakiejs godzinie)
A w wiklinie trojpolowka czyli zabawki zostaly podzielone na trzy rozniace sie czesci i codziennie jedna czesc jest chowana a inna wrzucana do wikliny. Chowane sa do pojemnika ale z kocimietka, przez noc ladnie nia przesiakaja. A poza tym codziennie cos nowego teraz jest, wiec jak wracam z pracy, no to najpierw wiadomo kolacyjka a potem oba kocury od razu melduja sie przy wiklinie w oczekiwaniu na nowosci dnia. Oczywiscie kazde chce byc pierwsze i nawyciagac tyle zabawek ile sie da zanim drugie sie wepchnie. A wyciagane sa wszystkie co do jednej, potem zaczyna sie szalenstwo rozstrzeliwania tego po katach, gonitwy i pacania na zakretach. Ja za to moge spokojnie wyciagnac gnaty bo zielona kanapa cala moja
No i tyle pamietam z goraczkowych zwidow tego tygodnia, no sa tez czasami chwile kiedy jest slodko i cicho
ale najczesciej albo mnie wtedy w domu nie ma albo mi sie to sni
milego weekendu
