Jakie to szczęście że dziś jest paskudna pogoda. jakie to szczęście,że pada śnieg i jest zimno i trzeba palić w piecu. Kiedyś sobie obiecałam,że któregoś pięknego dnia zwariuję, ale chwilowo się nie zanosi... A co u nas? Ja latam ze ścierą, koty warczą na kuwety wolą wychodzić na podwórko w grządki. Skoro tak chcą... Dzwoniłam do weta, jutro ścisła dietka u wszystkich, rozciapany ryżyk i woda. Zero mleka, zero suchego zero mokrego. Jeśli to nie ustabilizuje żołądków w środę widzimy się w gabinecie, w razie czego kolega syna podjedzie po transporterki i podrzuci mi do domu. Transport prawdopodobnie się znajdzie, o tyle,że jutro muszę zadzwonić do jednego takiego zmotoryzowanego anioła, jeśli nie on to pokłócę się z siostrą, już niech siedzi nadęta i mi potem wypomina, ważne,żeby zawiozła gdzie trzeba i przywiozła do domu. Na szczęście Młody ma w środę wolne już zadeklarował,że w razie czego pojedzie ze mną i pomoże u weta z psami. Może jakoś to będzie...
Co do przyczyn niedyspozycji menażerii nie wiem co by to mogło być, jedli co innego w sensie,że psy mają swoją zupę i chrupale i nie mają dostępu do kocich misek, za wysoko stoją. Aczkolwiek przypuszczam,że na skutek mojej nieuwagi dobrali się do kocich kuwet i... No wiecie. Jest to prawdopodobne,zwłaszcza,że oboje się wycwanili i do łazienki lezą na paluszkach nawet pazur po podłodze nie stuknie. Ewentualnie w nocy koty też do kuwetek łażą i paskudzą więc kto wie... Na moje niewprawne oko objawy wskazują na lambliozę. Faktem jest,że skoro jako pierwszy zachorował Artem to i miał szansę zarazić pozostałą część menażerii, jakby na to nie patrzył wyżeranie sobie nawzajem z misek jest na porządku dziennym....Cholery można dostać serio. W sumie nawet kolega małżonek ( jeszcze ) przejął się losem chorej małżonki w domu opanowanym przez koci układ wydalniczy i stwierdził,że on ma nadzieję,że ja mam na tyle rozumu żeby w razie czego zarówno kuwety jak i pozostałe ewentualne wypadki sprzątać w rękawiczkach, bo przecież jestem osłabiona i chora i prawdopodobnie źle się czuję zatem,żeby nie obciążać osłabionego organizmu kolejną francą... Bla bla bla. Owszem SPRZĄTAŁAM w rękawiczkach dopóki były. Teraz nie ma. Ale myję ręce. Z resztą, domestos sam w sobie jest żrący to chyba dezynfekuje sam z siebie tak mi się wydaje. No nic, poczekam i zobaczę, może to tylko chwilowa niedyspozycja? A w razie gdyby zrobiło się gorzej do weta zadzwonię. Chwilowo idzie jakby ku lepszemu, pół godziny temu Wania narobił pod prysznicem ale już bez płaczu, Masza nafajdała w kuchni obok zlewu i też nie płakała a Artem jednak wlazł do kuwety i zrobił co swoje ale obryzgał tylko bok wanny. Nie jest źle...
Na pocieszenie wyjadam łyżeczką kakao z puszki. a Wam na pocieszenie podrzucam małego kacapskiego pomiota. Ulubione ostatnio miejsce Wanieczki do zażywania relaksacyjnej przesypki *
Panie i Panowie wuala:
Wanieczka:

Wanieczka z Maszeńką w tle:

Wanieczka z Maszeńką zmęczeni szkodzeniem i zrzucaniem roślinności z półek:

A tutaj Wanieczka. Zmęczony złodziejstwem

Poszłam do kotłowni dołożyć do pieca zostawiwszy jajeczniczkę na szyneczce na talerzyku w pokoju. Byłam pewna,że ten kacap mały nieogarnięty smacznie śpi w pokoju syna. Aha,śpi....

A na zakończenie jesień w pełnej krasie a na wierzbie przed domem pojawił się kotek

Czyżby zapowiedź wiosny?!

