Basiu, ja już mam kredens. Jak kupię następny, to nie będę miała gdzie go postawić.
Muszę zrobić zamówienie z zooplusa, bo królik się nam skończył, a dobry królik nie jest zły. Tyle, że przy tym upale trudno mi się ogarnąć intelektualnie i cały dzień mam wrażenie, że pilnie wymagam regeneracji w pozycji horyzontalnej. Ziewam jak smok wawelski. Pół dnia przestałam w kuchni, przygotowując posiłki dla licznej rodziny, bo sobie cymesów zażyczyli czasochłonnych. A drugie pół dnia musiałam biegać z TŻem po sklepach, bo miał braki w obuwiu. Przyznam szczerze, że jestem znacznie mniej wybredną klientką przy wybieraniu rzeczy dla siebie, niż mój TŻ. W czasie, którego on potrzebował na znalezienie odpowiednich butów, ja znalazłam trzy pary. Damskich oczywiście.
Florcia właśnie dokładnie wylizała moją rękę. Jęzorek ma, jak papier ścierny nr 120. Jest taka słodka, że aż musiałam ją wycmokać porządnie w czółko. Teraz ma delikatnie zwilżone, to jej chłodniej będzie w tym upale. Czy ona mnie tak liże w ramach czułostek kotkowo - pańciowych, czy może jej brakuje jakiś mikroelementów?
Florcia też ma czasem problemy z szybkim podejmowaniem istotnych decyzji i trzymaniem się postanowień. Szybko zmienia zdanie. Dzisiaj rano zjadła grzecznie pierwsze śniadanko, bo była głodna. Po niedługim czasie zgłosiła się po drugie. Przyszła z płaczem, że oto właśnie kona z głodu i jak jej natychmiast nie odżywię, to padnie. Wyciągam świeżą puszeczkę, napełniam czystą miskę, siadam na podłodze i podsuwam jedzenie pod nos ofierze głodu. Nie je. Patrzy na mnie. Biorę trochę mięska na dłoń i podaję pod pyszczek. Florcia je, ucieszona, że wspięłam się na wyżyny intelektualne i od razu wiedziałam, czego ona pragnie. Ni z tego, ni z owego obok nas przelatuje duża, czarna mucha. Instynkt łowiecki bierze górę, kocica zadziera ogon do góry i pruje za muchą, niczym messerschmitt. Zostaję w kuchni, na podłodze z jedzeniem w garści. Drę się: "Florcia! Florcia!!! Chodź jeść!". Kotka głuchnie, bo właśnie poluje. Marzę o pająku. Wiem, że jeden całkiem sensowny zagnieździł się na balkonie. Muszę pamiętać, żeby przy sprzątaniu nie przestawiać skrzyni z niezapominajkami, bo zniszczę mu sieć. Na razie jest malutki i nie widać, jaki to gatunek. Jak podrośnie, to wyślę Pawła z atlasem, żeby sprawdził. Kotka nie przychodzi. Wstaję z podłogi, odkładam niedojedzone jedzenie do puszki, myję miskę i ręce przy okazji. Do kuchni wpada Florcia i miauczy. Wspina się na moją nogę i próbuje polizać moje kolano, ale nie dosięga. Więc się delikatnie podciąga... Biorę ją na ręce. Mruczy tak, że o mało nie wpadam w rezonans. Chce żeby ją głaskać. Siadam do głaskania. Zwiewa i miauczy. Trzeba głaskać na stojąco, a najlepiej nosić i delikatnie drapać plecki. Biorę ją na ręce, odpręża się na chwilę, po czym znowu miauczy, że chce jeść. Tuli się do szafki z zagłębiem puszkowym, jakby zamierzała przeniknąć przez materię frontu. Biorę puszkę, świeżo umytą miseczkę, nakładam jedzenie, podaje na rączce... Florcia je i mlaska. Ona ciamka przy jedzeniu głośniej, niż kiedykolwiek potrafiły wszystkie moje dzieci, razem wzięte. Je, je, ciamka, ciamka... Przelatuje mucha...