Wyjęłam dziś Antosię z klatki na trochę. Przeszłam się z nią po mieszkaniu, pokazałam wszystko, usiadłam, posadziłam na kolanach. Wtuliła się we mnie, naobejmowała łapeczkami, nastrzelała baranków, nacmokała buziaków, napatrzyła głęboko w oczy tymi swoimi wielkimi oczyskami. Potem zwinęła się w kłębuszek i zdrzemnęła.
Po przebudzeniu zeskoczyła mi z kolan. Nie powstrzymałam jej. Byłam ciekawa, co zrobi. Pokicała prosto do swojej klateczki... To na razie jej bezpieczny azyl. I niech tak zostanie. Póki nie stwierdzi, że już wszędzie jest bezpieczna.
Bardzo już ładnie radzi sobie bez nóżki.
Tinka to kobitka dosyć pragmatyczna. W zasadzie człowiek jest jej do niczego niepotrzebny. W niczym jej też nie przeszkadza. Ożywia się na dźwięk michy, pobudzają ją wszelkie czynności kuchenne. Na widok człowiekowego pełnego talerza robi się wręcz wyuzdana i namolna.
Pieść mnie wtedy i całuj. Tylko jeść nie przeszkadzaj...
Kaj - elfik, zefirek. Sama słodycz i pieszczota. Nieustająca mruczanka. Cieplutki nakolankowy kłębuszek, broszka, delikatny szaliczek. Najchętniej nie schodziłby z człowieka. Siedzi na ramieniu, niczym papuga bosmana i całuje w policzek, mruczy dziwy przedziwne prosto do ucha. A jeśli jeszcze człowiek coś robi. W kuchni coś ten człowiek robi. Jakieś jedzenie na przykład...
Olek wrócił za kraty, po długim polowaniu z zasadzki. Już mu łatwo nie uwierzę. Siedzi i wyje jak potępieniec, przysięgając na wszystkie świętości, że człowiek to jest właśnie to, czego pragnie najbardziej... Ale człowiek nie jest pociągający nawet wtedy, kiedy podstawia michę pod nos. Kiedy próbuje podstawić michę pod nos znikającemu punktowi...