Mały, biedny Oluś płacze w klatce. Bardzo. Jak małe dziecko... aż serce pęka. Ale musi trochę posiedzieć. Musi się przekonać, że przed ludziem nie trzeba się chować. Że jedzenie w obecności ludzia nie jest niebezpieczne.
Tinka i Kaj to już nakolankowi namolniacy. Tinka, jak na prawdziwą kobietę przystało, jest niezastąpionym pomocnikiem w kuchni. Brat stara się dotrzymać jej kroku. Ze wszystkich sił.
Próbują być lepszymi pomocnikami niż Kardamon.
Niż KARDAMOŚ?!?!
O nie!!! Takiej zniewagi, takiego pakowania się w swoje kompetencje nasza ukochana Ruda Pokraka znosić nie zamierza! Bardzo jest rozżalony, rozzłoszczony, rozsyczany. Jak tylko jakiś szczyl zaplącze mu się pod nogami, natychmiast zamienia się w żmiję-wrzaskuna. Dzieci nie mają czasu zastanawiać się, co się temu „wujku” stało, bo już są zupełnie gdzie indziej, lub tak bezgranicznie angażują się w pomoc w kuchni, że nic do nich nie dociera.
Parę razy widziałam co prawda Kardamosia siedzącego spokojnie obok któregoś szczyla i to nawet w kuchni, ale miał na obliczu wymalowany obraz takiego zamyślenia, że pewnie nie kojarzył rzeczywistości.
Po odejściu Pelasi zrobiło nam się trochę sucho. Pojawienie się dzieci naprawiło ten stan, więc znowu radośnie ganiam ze szmatą, wywąchując zdarzenia w miejscach, o jakich się filozofom nie śniło.
Ostatnio karmiąc rybki, usłyszałam charakterystyczny dźwięk. Oglądam się i... zamarłam. Kastorek z odległości celuje prościutko w kontakt. To, że nie zaświecił niczym żarówka, każe mi przypuszczać, że i w tym kontakcie nie ma już prądu. Jak to czasem dobrze mieszkać w zrujnowanej melinie.
