» Pon sie 22, 2011 21:10
Re: Zielonookie Kotołaki cz. 8 Kotyk nawiał z domu:(((Jest!!!:))
Duża ogląda TV, więc opowiem wam,jak to było naprawdę...
Wielka ucieczka – historia prawdziwa.
Był gorący sierpniowy piątek. Całe lato było, krótko miaucząc – do bani! – ale koniec miesiąca przyniósł słońce i słodki zapach wolności. Mojej wolności. Skrywany w czterech ścianach ja – mistrz Kotyk zwany także zupełnie niesłusznie Głąbkiem, poczułem zew natury. Mimo tego, że kocięciem będąc ograbiono mnie z męskości nigdy, tak naprawdę nie przestałem być kocurem. Co to, to nie!
Kiedy wielka i ciężka ulewa obmyła nasze okna z grubego brudu (moja leniwa Duża nie lubi sprzątać), błękit nieba poraził me kocie oczy. Źrenice zwęziły się, a zmysły wyostrzyły, w nozdrza złapałem rześkie powietrze unoszące się nad ruchliwą poznańską ulicą. Tak! To dziś jest ten dzień. Wielokrotnie ćwiczyłem to w wyobraźni, a czasem nawet, gdy nikt nie patrzył (no dobra, raz przyłapała mnie Duża) próbowałem skoki na siatkę zabezpieczająca nasze okna.
Zastanawiałem się może z 3 sekundy, wymierzyłem i hops! Moje krągłe sześć kilogramów futra wisiało na krawędzi przy rurze klimatyzatora. Był to słaby punkt tego całego osiatkowanego badziewia. Wytknąłem głowę, a za nią kolejno każdą łapę. Nagle poślizgnąłem się na wilgotnych od deszczu dachówkach i, wstyd się przyznać, zjebałem się na balkon sąsiada. A miało być tak pięknie…
Zewsząd otoczył mnie mrok i hałas! To nie tak miało być! Tam był jakiś potwór! Szczekał! To pies był! I ludzie na mnie krzyczeli, że pewnie jestem wściekły i chcę ich zabić! No co wy?!?! Zabić!?! Ja chciałem już tylko do domu… Wywalili mnie na podwórko. Było ciemno, byłem sam, ktoś krzyczał, jeździły auta, nie wiedziałem, co robić! Tam była taka pani, pomyślałem, że może jest miła, pachniała żarełkiem. Miaukoliłem, ile sił w płucach. Że ja jestem stąd, tam gdzieś mieszkają moi Duzi. A ponad wszystko byłem zestresowany i…. głodny. Wygoniła mnie, bo podobno bały się mnie jej piwniczne koty… Cóż miałem zrobić, zdradzony przez ród ludzki pogodziłem się z myślą, że to już koniec, nigdy nie zobaczę mojej leniwej Dużej, jej znęcającego się nade mną Dużego i małej głośnej Dużej. Postanowiłem spędzić noc pod maską samochodu. Musicie wiedzieć, że kiedyś już mieszkałem na dworze, ale moje łapki, niegdyś tak zwinne i zahartowane, przez te dziesięć ostatnich miesięcy odwykły od twardych i mokrych dróg, a tęskniły za ciepłymi i miękkimi kolanami Dużej. Zrozumiałem, że ta ucieczka była całkowitym nieporozumieniem. Tej nocy mało spałem…
Kolejny dzień nie zapowiadał się jakoś specjalnie lepiej. Leżałem otępiały na silniku i użalałem się nad sobą w milczeniu. Przez chwile wydawało mi się, że słyszę nawoływanie mojej Dużej, ale kiedy wyszedłem, już jej nie było. Pomyślałem wtedy, że pewnie znajdzie sobie nowego kota. Że jestem tylko kulą czarnych miauczących kłaków… Co jakiś czas wyglądałem spod auta, zastanawiając się, co teraz zrobić i dokąd pójść. Już miałem ruszyć w dłuższą drogę, kiedy pod samochodem pojawiła się paszcza Dużego i jego mamy. Normalnie, tak się go wystraszyłem, że nawiałem pod maskę! Bo on nic, tylko na mnie narzeka. Nie chciałem znów odczuwać upokorzenia. Jednakże po chwili usłyszałem słodki głos mojej wybawicielki. Tak! To była Duża! Kiedy zauważyłem w jej rękach tackę z jedzonkiem już wiedziałem, że tylko ona mnie tak naprawdę rozumie i kocha. Kiedy spojrzałem w jej pełne niepokoju oczy, odnalazłem wewnętrzny spokój. Zrozumiałem, że będę jej już na zawsze.
KONIEC
Kotyk