- dzień dobry, nazywam się Inga C...,dzwonię z ogłoszenia w sprawie kociaków. Czy jest jeszcze ten czarnuszek do wzięcia?
- dzień dobry, tak, czarny jest, można brać - męski głos
- rozumiem, że dziś dzień jest szczególny, więc kiedy Państwu pasuje, żeby się umówić?
- im szybciej tym lepiej. Czy dziś koło 20-tej Pani odpowiada?
- tak, oczywiście
- podaję adres: Łódź, ulica....[/i]
Lecę do mamy, wiem, że ma starą kuwetę i wiklinowy koszyk. Jest 31-y października, jeżdżę starym garbusem, któremu ogrzewanie włącza się mniej więcej po przejechaniu 100 km... o 19.55 ląduję po drzwiami Pana, który dał ogłoszenie. Otwiera mi Żona i na oko 6-7 letnia Córka. W tle szaleje pies. Mały co prawda, ale znam te mieszkania - to właściwie kawalerka...
Pani pokazuje mi legowisko kotki. W łazience, maluchy mają ciepło. Podobno były jeszcze trzy koteczki, ale już poszły. Nie interesuje mnie to, bo ja chciałam "chłopa". W dodatku miał być stricte określony: najlepiej pingwin, ewentualnie cały czarny, w ostateczności krówek z przewagą czarnego. Pani z zapałem usiłuje pokazać mi czarnego kociaka, który wywleczony z gniazda rozpaczliwie się drze i ucieka. W tym samym czasie -
niewiadomojakiegokoloru braciszek obgryza mi sznurówki... Patrzę na ten niewydarzony czarny i pytam:
pójdziesz ze mną? Ba! już jestem spakowany i gotowy do drogi! Koszyk zostawiłam w aucie, wpakowałam kocię do kieszeni kurtki na czas podróży z pierwszego piętra... Dziękuję Pani, Pani chce kasę - na szczęście tylko grosik. Nie mam, wkładam rękę do kieszeni, znajduję dwa złote z wózka z marketu, leci Córka ze skarbonką, wtykam monetę w szparę skarbonki, pękatej... Przez cały ten czas nie weszłam do mieszkania dalej niż na dwa metry, a Pan, z którym rozmawiałam przez telefon, siedział przy stole i udawał, że go nie ma... Ten rozkład mieszkań naprawdę daje duże możliwości dla włamywaczy, wszystko widać...
W końcu wychodzę. Pan domu wstaje od stołu i gazety i żegna nas: "Trzymaj się, burasie, czeka cię wielka przygoda" I już wiem... wcale nie był taki twardy
Do domu dojeżdżam w euforii - mam, mam kota. I wiem, że mój TŻ się zgodzi. Nie, nie uzgadniałam z nim, mówiłam, że jego często i długo nie ma w domu, a ja "nie mam do kogo gęby otworzyć" Mówiłam, że pies wymaga innej opieki, że nie ma mnie w domu po 12 godzin i co wtedy ze zwierzakiem? Mówiłam o tym, że u mnie w domu rodzinnym i nawet w czasie mojej nieudolnej jeszcze, pierwszej samodzielności - zawsze były koty i znam te zwierzęta.
Miał obiekcje. TŻ- znaczy się miał obiekcje. Bo jemu koty kojarzyły się ze zwierzętami prawie gospodarskimi: wiadomo - w obejściu kot jest, ma być, ale nikt specjalnie się nim nie zajmuje, nie? Tak czy inaczej, mały
niewiadomojakiegokoloru ląduje w wielkim koszyku wiklinowym, z zapasem Whiskasa w miseczce i śpi. Z domu rodzinnego informacja jest, że ma 8 tygodni. Moje dzisiejsze doświadczenie mówi raczej o 5-6 tygodniach...
Jest wieczór, godz. ok. 22.00. Przychodzi po pracy TŻ. Od drzwi mówię, że mam niespodziankę. Wlekę zmęczonego i marzącego tylko o zimnym piwie chłopa do pokoju i każę mu podziwiać małą, futrzaną, prawie czarną kulkę, zwiniętą w wiklinowym koszyku w kłębuszek... Pytanie: "Misiek, co to jest?" nie daje mi nic do myślenia - beztrosko odpowiadam: "kot" I nawet przytomne skądinąd zapytanie "taki mały???" też nie pobudziło mi komórek szarej brei zwanej mózgiem...' Nie pomyślałam o tym, że będę mieć wygryzione place na głowie z racji misji: "poszukiwanie cyca w tej dżungli", nie wzięłam pod uwagę obniżenia pensji, bo musiałam wziąć zwolnienie "kocierzyńskie"...
Zadziwienie TŻ-ta i jego brak pewności w tym zakresie było przyczyną (jak sądzę) pytania: "No ale on musi mieć jakIeś imię..." No cóż, można mnie uznać za kobietę słabą i bez ambicji - zezwoliłam na wybranie imienia... No i mamy, jedynego na forum Georga. Bardzo proszę nie mylić z "Dżordżem" czy podobnymi imionami. Nie. On jest Georg. Jak się widzi tak się wymawia. I tak się reaguje

To było dokładnie 8 lat temu... kocham Cię, Czarna Małpo, Panie Sympatyczny...