Vikunia odeszła spokojnie. Gdy wróciłam od weterynarza z dodatkowymi lekami, właśnie zasypiała. Pyszczek miała spokojny, po prostu głęboko spała

Femko, dam radę. To jest mój świadomy wybór - pomoc na miarę możliwości największym biedom. Niestety ciemną stroną tego są takie przeżycia jak z Viki. Nie zawsze da się uratować i boli to strasznie, tym chyba więcej, im więcej sił i zaangażowania włożyło się w ratowanie. Ale to nie znaczy, że nie przygarnę jak trzeba będzie, kolejnej takiej biedy. A są też chwile radosne, są zwycięstwa. Jerzyk, odratowane, zagłodzone maleństwo, Tosia ze złamaną łapką, która po skomplikowanej operacji odzyskała sprawność i znalazła wspaniały domek i inne.
Te co zostają u mnie na stałe też są staruszkami lub są schorowane. To także sprawia, że muszę być przygotowana psychicznie na różne ewentualności. Babunia odeszła po roku, Maniusia po półtora, Babcia Amelia była parę dni zaledwie. Ale iwem, że dałam im to co mogłam - poczucie bezpieczeństwa, otoczenia miłoscią, podtrzymywana zdrowia tak długo jak się dało.
Wiecie, rozumiem ludzi, którzy wolą adoptować młode, zdrowe koty, ja też na początku tak chciałam. Teraz podjęłam inną decyzję, ale to moja i tylko moja decyzja i nie uważam, że każdy taką powinien podjąć. Każdego droga jest inna.
Wikuniu[*][*][*]