Patmol ma rację
Umowa ustna obowiązuje
A pisemna umową adopcyjną pani B. mogła sobie wytrzeć dziuplę, bo to jest ten typ człowieka.
Nawet, gdyby została podpisana, to TOZ mógłby stwierdzić, ze kot jest tłusty i wygląda zdrowo, więc nie ma powodu do interwencji
Taka jest prawda i znam przynajmniej jeden przykład wyczytany tu na forum - długa historia nie będę jej tu teraz przytaczać
sliver, naprawdę staram się pisać szybko

Daruję wam emocjonalne opisy uczuć, które mną targały przez noc; rano od piątej zajęłam się komponowaniem pisma – zeznania – chciałam w nim zawrzeć maksymalna ilość konkretów, dat i przedstawić chronologię wydarzeń, żeby zetrzeć te durne uśmieszki pana z okienka na komisariacie, chociaż same wiecie, jak ludzie reagują, kiedy słyszą, że człowiek się martwi, ze ktoś źle się opiekuje kotem.
Od 9-tej wydzwaniałam na numer podany mi przez indolenta z okienka, jako numer dzielnicowego odpowiedzialnego za osiedle, na którym mieszka pani B.
Co jakiś czas usiłowałam się dodzwonić do mojego własnego dzielnicowego, bo jak wiadomo, dzielnicowy twoim przyjacielem i na pewno może ci poradzić, jak się uporać z trudną sytuacją, względnie jak się dodzwonić do dzielnicowego pani B.
O 11-tej pojechałam na komisariat, naiwnie sądząc, że albo spotkam się którymś z dzielnicowych, albo złożę pismo.
Przed wyjściem upewniłam się jeszcze na stronie internetowej komisariatu (litościwie zmilczę jego numer), czy nie zmieniły się numery telefonów dzielnicowych, względnie ich rewiry.
Na stronie wszystko grało i tańczyło.
W komisariacie przyjął mnie bardzo miły pan, który okazał się być tym, do którego podano mi numer, który jakoby miał być dzielnicowym osiedla pani B.
No wiec nie. Pan sierżant jest oddelegowanym do okienka, a mój dzielnicowy aspirant ... nie pracuje już od dwóch lat.
Zdumiona pytam, jak to możliwe, skoro strona internetowa itd ...
I cóż słyszą uszy moje? Strona internetowa komisariatu (nie wiem czy tylko tego ) jesta aktualizowana RAZ W ROKU.
(chyba rzadziej, skoro widnieje na nim nazwisko dzielnicowego, który od dwóch lat nie pracuje, ale to nie było przedmiotem sprawy, więc odpuściłam)
Na pytanie, dlaczego uchachany dyżurny z poprzedniego dnia podał mi nieaktualne dane, usprawiedliwił go, że pracuje od niedawana.
To nie jest wątek o policjantach, więc daruję sobie refleksje, które mi się cisną do głowy.
W każdym razie pan pozwolił mi wyłuszczyć sprawę – na widok czterostronicowego pisma wyraźnie stracił entuzjazm, ale nie częstował mnie durnymi uśmiechami, a na koniec przyznał, że mam rację, co do tego, jaka jest procedura
(zdradzona mi przez Panią Biały Kotek) odzyskiwania zwierzęcia.
Nie robił mi zbytnich nadziei.
Pisma nie przyjął, bo w okienku nie ma dziennika podawczego, a sekretariat jest nieczynny w soboty.
Powiedziałam, że chciałam zostawić jakiś ślad, notatkę, że byłam i że się trochę boję, bo jedną kwestią jest to, czy kobieta mi kota odda, a drugą, czy nie czeka tam na mnie zwerbowany do pomocy kochaś z wielką maczugą
(tylko bez skojarzeń, proszę
)dowiedziałam się, ze jakby się coś działo, mam dzwonić na 112, to wtedy patrol przyjedzie (o ile nie będzie gdzieś indziej bardziej zajęty).
Czyli najpierw mam dostać w łeb, a potem uzyskam pomoc. Inaczej procedury nie przewidują.
Tak więc udałam się na umówione spotkanie ze świadomościa, że jeśli znów mnie wystawi do wiatru, to czeka mnie powtórzenie drogi, którą przeszła Pani Biały Kotek, przy czym nie mam gwarancji, że się uda