Anna61 pisze:Łomatko, biedna Bisia.
Lepiej już się czuje?
A Kasia?
Bisia czuje się lepiej, ale okazało się, że Drontalu tęgoryjec się nie boi, więc trzeba było poprawić Milbemaxem.
Zresztą już dawniej podejrzewałam, że Drontal działa słabo lub wcale, bo przecież koty były odrobaczane regularnie, a mimo to tęgoryjec znajdował się w pełni rozkwitu
W każdym razie teraz wiem, że embonian pyrantelum i febantel na tego drania nie działają. Pewnie jest to Ancylostoma tubaeforme.
Tak więc Bisia nadal będzie dostawać Milbemax i Aniprazol, a poza tym: Chela-Ferr, Multilac i witaminy.
No i oczywiście - sprzątamy, zmywamy i pierzemy, pierzemy, zmywamy i sprzątamy.
A z Kasią też jest bardzo interesująco:
ja myślałam, że z krwiomoczem, nawet na tle nerwowym, to jest tak, że problem narasta długo i wymaga długotrwałego leczenia.
Wobec tego stosowałam wobec biednej Kaśki nasilone czynności lecznicze: intensywne dopajanie, leki na pęcherz, no-spa itd. itp. a tymczasem było coraz gorzej - do tego stopnia, że przed długim weekendem Kasia przytkała się dwa razy pod rząd, i w piątek i w sobotę, a w wcześniej był poniedziałek i wtorek.
Takie jakby "przytkania" bardzo silnie odbijają się na samopoczuciu Kasi: nie chce pić, nie chce jeść, chudnie w oczach i obie z nerwów jesteśmy w stanie przedzawałowym

No więc w tamtą sobotę (28.04) wieczorem, po opanowaniu kolejnego ataku, siadłam i zaczęłam się zastanawiać: jeśli ja robię wszystko, co jest zalecane, a mimo to jest tylko gorzej, to może trzeba zrobić coś zupełnie przeciwnego.
No i od niedzieli dałam Kasi zupełny spokój ze wszystkim, z wyjątkiem ociupinki Furaginu rano i wieczorem oraz kropelek podawanych szybciutko strzykawką, z maksymalnym ograniczeniem stresu.
I cóż się okazało
Jeszcze w niedzielę Kasia zrobiła jedno siusiu trochę z krwią, ale potem, przez CAŁY długi weekend, Kasia robiła NORMALNE siusiu, bez krwi. Poza tym normalnie jadła, normalnie piła, relaksowała się na drapaku, w ogródku lub w domku, a od czasu do czasu pakowała mi się w objęcia, żeby się poprzytulać i pougniatać.
A gdy w poniedziałek poszłam znowu do pracy, to po powrocie zastałam w kuwecie siusiu trochę z krwią. Do wieczora było już bez krwi i tak cały tydzień, aż w piątek znowu się trochę przytkała, ale szybko przeszło. Jak można się domyślać, sobota i niedziela minęły bez problemów - siedziałam w domu.
Wynika stąd, że Kasia musi mieć zapewniony zupełny spokój, wszelkie zabiegi muszą być ograniczone do absolutnego minimum i najlepiej żebym w ogóle nie wychodziła z domu
Dobrze, że przynajmniej w pyszczku kropelki Bacha pomogły opanować sytuację: Kasia może jeść bez problemów i z pyszczka nic nie zalatuje
Jak wynika z tego co napisałam, zabiegi "ściśle" nerkowe zeszły na plan dalszy. Nie przejmuję się tym, bo podwyższenie parametrów nerkowych i u Kasi i u Bisi był spowodowane właśnie problemami z pyszczkiem, pęcherzem i wyniszczeniem przez robale. Sądzę więc, że jeśli uporamy się z tymi problemami to i nerki będą lepiej pracować.
W przekonaniu tym upewnia mnie fakt, że wcześniej zabiegi "pro nerkowe" niewiele dały - najlepszy dowód, że najpierw trzeba opanować przyczyny.
A w ogóle to już jakiś czas temu zepsuła mi się ładowarka do aparatu i rozpadł telefon, którym robiłam zdjęcia, a ciągle nie składa mi się, żeby podejść do sklepu i kupić nową ładowarkę - dlatego nie ma zdjęć 