wróciłam, a co

kota kochana, aczkolwiek nadal czasami nieznośna. kwiatków już nie psuje - jeden parapet jest pusty, żeby kota miała gdzie poopcię usadzić. i zawsze musi być miejsce na szafce w kuchni. bo tam kot leży. ba! nie tylko leży, ale też się w blat wyciera, całą długością kota

nie opowiedziałam najlepszego...
dnia pewnego, jak jeszcze z mamą mieszkałam, poszłam ja sobie do koleżanki, na pogaduchy. wracam do domu, w korytarzu leży sobie piórko. takie ładne. myślę sobie - ni chybi, mamuśka przyniosła, żeby kota podrażnić. wzięłam więc piórko, niosę do kuchni i pół-żartem pytam, czy kotka coś upolowała. na co jak mi się rodzicielka nie rozryczy! że kot, że dywan, że pióra, że krew! nic nie dało się wyrozumieć.
okazało się, że faktycznie - kotka siedziała sobie na balkonie, gołębie przyleciały... i sobie kocica upolowała obiad. a może to dla nas miało być? grunt, że gołębia przywlokła do pokoju i zakrwawiła dywan, w kolorze kawy z mlekiem. ojj, łowna kociambra

a, w razie pytań o siatkę - była zdjęta, bo remont na balkonie...