przecież wstawiłam na FB

W sobotę przywiozłam klatkę króliczą i zamieniłam pudło na klateczkę. Podziałało na Rastka, który kojarzy klatkę z kociętami, którymi koniecznie, nieodwołalnie i natychmiastowo trzeba się zająć i dbać i pilnować i chronić, pokazując zęby. Co prawda ten "kociak" jakiś dziwny, Rastuś go obwąchał i coś się psu nie zgadza, ale już nie ucieka w panice przed smarkiem.
A w ogóle to w sobotę pańcia mało nie zeszła na zawał, dostała histerii, wpadła w panikę i mało nie skusiła się na swojego procha awaryjnego...
Tacha pańcia klatkę do chałupy, odsuwa karton w celu likwidacji karceru dla szczeniaka, a tam za kartonem piłka. Taka kocia nieduża, "jeżyk" taki. No i pańcia, że ręce miała zajęte, to tę piłkę odkopnąć chciała. Już w momencie, kiedy dotknęłam tej piłeczki nogą, wiedziałam, że będą kłopoty. I były. Rozkokoszony tym, że coś się dzieje Rastuś złapał piłkę w paszczę, zrobił plumbfr i ... piłka zniknęła, a pies wskoczył na kanapę i leży zadowolony. Klatka z rąk mi wypadła, szczęście, że nie na szczeniaka, albo któregoś z kotów. Zamiast się opanować i zastanowić, to zaczęłam dzwonić do Ani Zmienniczki z dwóch telefonów jednocześnie i w końcu jak już odebrała rozdarłam się rozpaczliwie: "Aniaaaaa, Rastek połknął piłkęęęęęę, co ja mam zrooooobić??????" chyba spokój Ani mi podłogę pod nogi przywrócił, bo już pytanie o posiadanie wody utlenionej zrozumiałam właściwie, rzuciłam telefonami, złapałam fabrycznie zamkniętą litrową butlę H2O2, psa na obrożę i usiłowałam mu wlać z tej flachy do gęby. Ulałam się ja, płot, brama i pies, z tym, że on najmniej. Stwierdziłam, że na spodziewany efekt wypił za mało. Do domu, strzykawa 20 ml, 10 ml wciągnęłam i dawaj za psem po podwórku. Złapałam, wymknął się z obroży, no to dławik ze smyczy i strzelam tą strzykawką w okolicę psiej paszczy, jednocześnie modląc się, żeby nikt akurat nie przechodził ulicą, bo mnie zamkną za znęcanie się nad zwierzętami. No dobra, zimno mi nieco i gorąco jednocześnie, ale chodzę za rudym po podwórku, w końcu jest - wymiotuje. Piana jak na bezę, dłubię w tym kijkiem, trawą i palcami, nie ma piłki... Muszę się uspokoić, zapalę, usiądę i się zastanowię. Do domu po fajeczkę i myślę, cholera, jak ja go zawiozę do Ani, otworzymy psa, a tej piłki nie będzie? trochę obciach i psa szkoda. No ale widziałam przecież jak przełyka, widziałam. Nie stał 20 metrów ode mnie, tylko 3, więc nawet taka ślepota na odległość trzech metrów raczej widzi...
Puszczony luzem szczeniak morduje się z Kornelem, ucieka na krzywych łapkach pod krzesło i zaczyna koncertować. Wyciągam go, pochylając się nad kanapą i co widzę? różową, kolczastą, cholerną kocią piłkę! jak on to zrobił? jedynym wytłumaczeniem jest, że wskakując na kanapę musiał ją jakoś wypluć i wpadła za tę kanapę.
Strzeliłam sobie pięćdziesiątkę i przestało mną rzucać.
A Gabryś chory - migdały jak wiśnie, kicha i kaszle, ja też.