Witajcie Kochani...
Przepraszam, że dopiero teraz piszę, ale miałam dzisiaj trochę zabiegany dzień, a przyznam też, że i nie zawsze mam siłę...
Naturalnie jeśli jest taka sytuacja, to proszę uzupełniajcie informację, jeśli ktoś pyta. Dziękuję Puszatku...
Irlandzka Myszko, Zulek nie miał robionego badania krwi ostatnio, a to dlatego, że w poniedziałek miał robione usg, które wykazało przerzuty w obrębie wątroby i nienaturalnie powiększone nerki, czyli prawdopodobnie i tam...
Co prawda rozmawiałam dzisiaj ze znajomym lekarzem i zasugerował, że można by było zrobić jeszcze badanie krwi, żeby wiedzieć jaki jest mocznik i kreatynina, wtedy ewentualnie płukać Zulka kroplówkami. Powstaje tylko pytanie, czy jest sens go męczyć tym wszystkim... Sama nie wiem... Naprawdę chciałabym zrobić wszystko, żeby on wyzdrowiał, oddaje swoje zdrowie, ale nie chcę przede wszystkim, żeby się męczył...
Nie wiem, co robić...
Wczoraj w ogólnym rozrachunku zjadł niewiele, by nie powiedzieć prawie nic.
Widać było, że popołudniu i wieczorem nie czuje się najlepiej, choć też nie było tragicznie. Jednak w ostatnich dniach był to jego najgorszy dzień...
Miał taki moment wieczorem, trochę się kręcił, nie wiedział, co robić. W końcu poszedł do naszego pokoju troszkę poleżeć. Nie ukrywam dość mocno się wystraszyłam... Następnie poszedł zrobić siusiu, później zwymiotował, choć niewiele - przede wszystkim kulę włosową, a później poszedł do kuwety i chciał się załatwić, ale coś mu się nie udało niestety... Podałam mu parafinę, ale do tej pory nic nie zrobił, poza siusiami kilkakrotnie.
Dzisiaj rano chętnie poszedł do miseczek i troszkę się poprzeciągał...
Niestety musiałam wyjechać na 4 godziny z domu, ale w tym czasie moja Mama z nim była.
Podczas mojej nieobecności kilka razy się pojawił, zajrzał do miseczek, choć niewiele zjadł i popatrzył przez okienko.
Tuż przed moim przyjazdem zaczął radośnie miauczeć pod drzwiami do wyjścia. Swoją drogą moja Mama powiedziała, że dzisiaj o wiele lepiej wygląda.
Po przyjeździe i rozmowie ze znajomym weterynarzem zdecydowałam się podać mu Metacam - przeciwbólowy. Reakcja nastąpiła już po 30 minutach. Zulusek zaczął regularnie kursować do miseczek i znacznie więcej jeść. Przychodził i miział się pieszczotliwie miaucząc i prosząc o jedzonko. Humor też ma teraz znacznie lepszy, chętniej przebywa w naszym towarzystwie.
I był moment, w którym chciał wyjść na dwór. Moja Rodzina uważa, że powinnam go wypuścić, że to da mu wiele szczęścia i są niemalże przekonani, że wróci do domu. Jestem rozbita, bo chciałabym dać mu jak najwięcej szczęścia, ale mimo wszystko się boję. Próbowałam założyć mu szelki i zabrać chociaż na smyczy na spacer, ale na tyle jego siły się zmieniły, że po ostrej walce z moją twarzą

zrezygnowałam...
Zobaczymy, jak będzie dalej...
Ustaliłam ostatnio, że na wizyty do Mistrza Reiki nie będziemy jeździć, żeby Zulcia nie stresować, ale będzie miał nadal przekazywaną energię na odległość.
Dzisiaj rozmawiałam z Panią Asią, która niebywale mnie zaskoczyła...
Wczoraj pisała do mnie z pytaniem, jak się czuje Zulusek, ale jak dzisiaj powiedziała, nie chciała pisać o tym, że widziała wokół niego brak sił i niemoc. Miała wrażenie, że wczoraj żegnał się ze światem... Dzisiaj natomiast od rana przekazując mu energię, widziała Zuluska takiego, jakiego zna. Zuluska pełnego sił, energii i mądrości w oczach, z wolą i chęcią do życia...
Wszystko to usłyszałam zanim powiedziałam jej, co się działo wczoraj i dzisiaj od samego rana...
Wierzcie mi, czy nie, ale to dla mnie naprawdę niesamowite... Od początku byłam dość sceptycznie nastawiona do tego wszystkiego, ale sama poczułam, że to działa, coś w tym jest...
Mimo, że jest wyjątkowo ciężko, to jakoś na sercu przez chwilę zrobiło mi się lżej...
Choć ogółem kompletnie nie radzę sobie z tym wszystkim...
Puszatku dziękuję za troskę... Koniec końców przełożyłam badanie na przyszły piątek z nadzieją, że nie będę musiała przekładać dalej...
Każdą chwilę chcę być przy moim Serduszku...
Momentami jeszcze staram się wierzyć w jakiś CUD...