Tak długo było dobrze.
Rudy bawił się, miał humor, zagadywał, marudził po swojemu...
Wczoraj jeszcze cała trójka razem ćwierkała do jaskółek za oknem.
Rudy dał się chłopakom namówić na gonitwę.
Pięknie i z apetytem zjadł kolację, żebrał potem o szynkę u TŻ-a...
Dziś nad ranem z przyzwyczajemnia wstałam zobaczyć czy nikt się nie rozkopał.
Zawsze kiedy usłyszał choćby najmniejszy ruch, Rudy przychodził mrucząc przytulić się do człowieka.
Dziś nie wyszedł, a ja byłam na tyle przytomna że to zauważyłam.
Leżał na podłodze w łazience niedaleko kuwety.
Nie zareagował jak podeszłam, nie zamruczał tylko postękiwał cicho.
Nos gorący, termometr pokazał 40,5 stopnia.
W kuwecie wodnista koopa, niedaleko kota dwie przyschnięte plamy wymiocin...
Tkliwy brzuszek, powiększone i tkliwe jelita, zimne łapki...
O 6.20 byliśmy w lecznicy.
Moja najukochańsza wetka przyjechała specjalnie dla nas, bo pracuje od 11
Pobraliśmy krew, wyniki będą wieczorem.
Rudy dostał na razie antybiotyk, przeciwzapalnie i przeciwgorączkowo tolfedynę.
Standardowy pakiet przeciwwymiotny z Metoclopramidem żeby jeśli to ciało obce - bo tego wykluczyć nie można - pomóc mu przejść przez jelita.
Łyżkę parafiny do ryjka.
Kroplówkę, drugą mam podać po południu, mamy elegancki wenflon w łapce.
Zalecenie głodówki.
I obserwacji.
Jak już będą wyniki, będziemy myśleć dalej i leczyć konkretnie.
Potrzymacie kciuki?