Już jesteśmy.
Mam i złe wieści i dobre.
Złe są takie, że Kasia ma zupełnie zniszczone nerki. Na USG obraz wyszedł zupełnie zamazany. Choroba niszczy ją już bardzo długo. Nie ma żadnej nadziei na wyleczenie. Możemy poprawić Kasi jakość życia, jak tylko uda nam się ją ustabilizować. Jak powiedziała pani doktor: pewien kot po ustabilizowaniu, żył z takimi nerkami jeszcze półtora roku.
Najlepszą wieścią w tym wszystkim jest to, że Kasia wcale nie zamierza rezygnować. W oczach błyskają iskierki, ogonek zadarty do góry, uszka jak radarki.
Przez całą drogą kulturalnie zabawiała nas rozmową i bardzo starała się nie zasnąć, mimo zmęczenia nadmiarem wrażeń. Bardzo dzielnie zniosła wszelkie obmacywanki, na każde pytanie udzielała wyczerpującej odpowiedzi. W ramach rekompensaty za poniesione trudy dostała kroplówkę, za co się nawet nie obraziła. Nudziła się bardzo w transporterze, czekając aż skończymy obradować, więc została wypuszczona „na gabinet”, który zwiedziła bardzo dokładnie i z wielkim zainteresowaniem.
Dostałyśmy trochę nowych zaleceń. Dalej kroplówkujemy; jemy, choćby ze strzykawki, dostaniemy nowe leki (które przysłała alinka6

)
Jutro robię kontrolne badanie krwi, tak jak było w planach, łapię mocz do badania, we wtorek idziemy do doktor Borkowskiej i będziemy we trzy (a nawet cztery, licząc Kaśkę) współpracować dla kasinego szczęścia.
Bardzo dziękuję k.lecznar za zorganizowanie podwózki w tę i z powrotem. Jeszcze zostałam po drodze napasiona pysznym ciastkiem...
