Ja wymiękam w tym domu wariatuff
Włądek dostał motorka w tyłku. Lata jak w ukropie, wariuje, bawi się, energia wręcz z niego paruje - chorowity kotecek...
Kiedy tylko znajdzie się w odległości od Mruf mniejszej niż 2 metry - o co w naszym małym mieszkanku nietrudno - ta dostaje piany na pysku, wyje, warczy, buczy, syczy - i wieje...
A Władek, zupełnie jakby nie rozumiał komunikatu - leci za nią w radosnych podskokach "jaka fajna zabawa, baw się ze mną baw!", więc ta się bunkruje np. pod łóżkiem i stanstąd dochodzą złowróżbne dźwięki... Na co Władek stwierdza - eee, nie chcesz się bawić, mało ciekawa jesteś - i przyłazi do mnie do drugiedo pokoju, wrzaskliwie domagając się wzięcia na kolana, na których sadowi się wygodnie i mrrrruuuuuczy jak traktor. Na co Mruf wyłazi ze swojej kryjówki i przychodzi do pokoju, sadowi na parapecie i patrzy na niego nienawistnie. Na co Władek złazi z kolan i chce się z nią poganiać - i da capo al fine...
Pesto wybrała wygnanie na drapaku, zdezorientowany Sopiś podsypia w łazience, a u nas najwyraźniej dochodzi do jakiegoś przegrupowania sił.
Moze Władek faktycznei dojrzewa? Choć chude toto, śmieszne, niezgrabne i pająkowate, jajeczka maleńkie - ale może pozory mylą?
Aaaargh.
PS. Mruf nie da się dla świętego spokoju zamknąć w sypialni, bo płacze

. Władek, jeśli o to chodzi, też.