Chciałabym Wam opowiedzieć pewną historię, ku przestrodze, żebyście moich błędów nie popełniły! Niech moje dzisiejsze hasło będzie z Wami "dobry kot to zły kot"!
W sumie to długa opowieść na którą wiele punktów się składa. Ancymon jest stworzeniem fascynującym, a ja swoim marnym umysłem prostej kobiety nie dorosłam by móc stawać z nim w konkury. Zwyczajnie nie nadaje się. Dałam się dzisiaj przerobić jak uczniak

wstyd i nie wiem nawet czy pisać wypada o tym. Król Lulian odniósł zdecydowane zwycięstwo intelektualne. Wiadomo król i Morris...
Przychodzę do domu, mijam w drzwiach mę wychodzącą z psami, a w domu wita mnie słaniający się z głodu Król. Zły i głodny, tak głodny, że zdecydowanie widać, że dawno nie jadł. Wygląda jakby miał zapadnięte boki, no zagłodzony biedak w krainie złych potworów (to nic, ze w sobotę goście my, zdecydowanie nie koci goście uznali, ze Ancy niezbyt przypomina kota domowego i że dla nich właśnie tak muszą wyglądać żbiki, Ancy od soboty się jakoś nie zmienił, jeszcze usłyszeliśmy, że jak Go podnieśli to poczuli, że no... sporo waży, całkiem dużo). Po kolejnych kilku sekundach jestem już pewna. Król Lulian pewnie od rana nie dostał nic jeść. Zaglądam do puszki kociej, a tam tylko wiatr hula. No i sobie myślę z pewną satysfakcją, że ma nie mając jedzonka dla Lulianka poddała się. Król zagłodzony dalej pląsa wokół mnie ożywiając się niepomiernie na widok puszki, ale cóż to za roczarowanie. Pobiegłam do pokoju, otworzyłam 1,5 kilo karmy, nabrałam garść, pląsy Lulianowe mające pewnie na celu zapewnienie przychylnosci bogów (żeby nie było ja to mam w tym wszystkim co najwyżej rolę pułu ofiarnego) wezbrały ja niemal dumna i blada zanoszę tą garść do miski. Ancy się rzuca i pożera wszystko... po zjedzeniu wali nosem w puszkę, w której zawsze były ciastka. Zaniepokojona podchodzę tam i.... widzę, że zamiast ciastkami pudełko wypełnione jest kocim jedzeniem... Król Lulian spogląda na mnie wzorkiem zagłodzonego kotka
Ale to nic. Postanowiłam wytłumaczyć Ancymonkowi prawa rządzące tym domem. Tłumaczę mu, że On jest tutaj, bo ja Go będę kochać. A jak Go będę kochać to Go będę miętolić, całować, gryźć i jeszcze więcej miętolić i całować. W czasie mojej tyrady Ancy uwięziony między moimi dłońmi mruczy w niebogłosy (On biedny jest, bo to mruk niepospolity i mruczy prawie zawsze.... zwłaszcza przy mężczyznach, a szczególnie przy jednym, ale to nieistotny szczegół). Po jakimś czasie znudziło nam się. Ja zaczęłam się krzątać po pokoju Ancy poszedł zwiedzać mieszkanie... tak mi się wydawało. Jak się okazało Ancy zaczaił się na mnie pod kołdrą i w odpowiednim dla siebie momencie wybiegł spod niej gryząc mnie w nogę. No więc zaczęłam mu dalej tłumaczyć z trudem łapiąc oddech między jednym skokiem za kotem, a drugim, skokami od poduszki do poduszki, biegiem z tasiemką w dłoni. No i wytłumaczyłam... tak wytłumaczyłam, że mam ranę na nosie, w zasadzie pod nosem. Bo tłumaczyłam i tłumaczyłam, a przecież wiadomo kto intelektualnie tutaj dominuje. Ancuś pewnie już po jednym słowie zrozumiał. On przecież też mnie kocha i On też będzie mnie miętolić i .... Tak mnie dzisiaj kochał, że ho ho. Chyba przez pół godziny lizał mnie po twarzy, szczególnie upodobał sobie okolice mojego podnosia. Chciałam miłości to dostałam. Ja już wolę te skoki spod kołdry.