Słabo.
Jeszcze w piątek, a nawet w sobotę do popołudnia było nieźle. Wieczorem zjadł z ręki może ze trzy kawałeczki mięsa. Potem już nie chciał. Widać było, że coś go męczy, kilka razy głośno miauknął i w końcu zwymiotował.
I to go tak wyczerpało, że leżał bez ruchu i dyszał z otwartym pyszczkiem. Nie miał siły wstać, baliśmy się go ruszyć. Leżał z wyciągniętymi do przodu łapkami, na których oparł główkę. Podniósł się po pół godzinie, ale tylko po to, by położyć się kawałek dalej. Później troszkę się ożywił, ale nadal był osowiały.
Rano w niedzielę pojechaliśmy do lecznicy. Tym razem hematokryt spadł do 9.
Dostał krew i steryd.
W lecznicy spał, w domu ciągle śpi. Skorzystał z kuwety, zjadł ze trzy kąski mięsa i przespał całą noc.
Dziś rano przyszedł ze mną do kuchni i troszkę pochrupał suchego i wypił sosik z saszetki.
Jest taki smutny i zrezygnowany. Znów ma wenflon, ale już nie walczy z nim, nie protestuje.
Bardzo, bardzo pragniemy, żeby szpik zaczął pracować, żeby zaczął produkować retikulocyty.