No więc, nierówna walka z zapowietrzeniem kaloryfera zakończyła się z połowicznym sukcesem.
Otóż okazało się, że kaloryfer w pokoju obok jest częściowo niesprawny, więc przepycha powietrze do mnie. Najpierw usunęliśmy powietrze w moim, potem w pokoju obok, a potem jeszcze raz w moim. Wylaliśmy chyba 15 misek brudnej, śmierdzącej, zielonej wody i rezultat jest taki, że kaloryfer może nie jest gorący, ale przynajmniej ciepły (przy max ustawieniu). No, to jakoś się przeżyje.
Poza tym, zrobiliśmy barf. Nie wiem, ile woreczków wyszło i na ile to starczy, ale było prawie 3 kg samego mięsa, plus gotowana marchewka i podroby.
Chester staje się coraz nieznośniejszy jeśli chodzi o jedzenie. Wyrywa Perełce mięso z pysia, mi wyszarpuje z ręki, włazi na stół i wpycha nos w talerz. Nie wiem, jak go tego oduczyć.
Zmęczona jestem

edit. w dodatku przez cały dzień jakiś kretyn z wiertarką się uaktywnia
