Pysiaczku

Ja wszelkie stopnie edukacji wspominam z najwyższym obrzydzeniem, zawsze byłam outsiderem i miałam własne pomysły na program nauczania, które niezupełnie się pokrywały z tym, czego próbowano nas uczyć. W przedszkolu miałam jedną fajną panią, potem w podstawówce dramat, w gimnazjum od historii i od wosu były świetne babeczki, no i od włoskiego ostatni rok fantastyczna młoda nauczycielka. W liceum kapitalny historyk sztuki dzięki któremu jakoś to liceum przetrwałam (olimpiady z historii sztuki od pierwszej do ostatniej klasy były na tapecie) i bardzo dobra fizyczka. O nauczycielach przedmiotów zawodowych takich jak malarstwo, rzeźba czy projektowanie się nie wypowiem. W kwestii studiów no to jednak dwóch-trzech wykładowców na rok zawsze znalazło się fantastycznych, w Poznaniu na teatrologii od antyku i od literatury staropolskiej były super, potem na muzykologii od baroku legendarna dr. Alina, we Wrocławiu od współczesnej pan dyrektor katedry, od Lutosławskiego młoda pani doktor, od romantyzmu taki śmieszny doktorek. Ale jednak dobrze już być po wszystkim... teraz tylko papiery (oczywiście spóźnione) i zimą obrona
