Wieści z frontu Kociannowego (to "z frontu" tym razem wyjątkowo dobrze tu pasuje, hmmm).
Puchaty elfik, Fairy, zwalczył już poczucie porzucenia (na całe trzy dni! whyyyy?!) dzięki intensywnemu mizianiu i rozhardził się i zbiesił, co skończyło się małą burdą. Otóż zaczął machać łapami na Banshee, i to chyba nie całkiem zabawowo, jak mi się wydawało

Banshee zniosła to raz, drugi, przemyślała sprawę... i dała Fairy z liścia prosto w mordkę

Elfik się zacukał, potrząsnął łebkiem i spróbował oddać. Wmieszałam się, nie zdzierżyłam, rozdałam opeery i głaski po równi (bo Banshee naprawdę przyjaźnie traktowała dotąd Fairy i zareagowała dzisiaj tylko na zaczepki). Po chwili Banshee pogoniła elfika przez pół pokoju. Znowu zaingerowałam, palnęłam kotom małą mówkę o pokojowej koegzystencji
Teraz Fairy przyczaja się na parapecie okna, a Banshee okupuje jej stare legowisko pod jednym z foteli.
I tak się zastanawiam, czy nie tutaj jest kot pogrzebany - czy nie chodzi o rezerwowanie dla danego futrzaka jego ulubionych miejsc, może o to się tłuką?

Czy to ciągle ustalanie hierarchii?
Może Fairy przez to moje dzisiejsze intensywne mizianie (miziałam ją z poczuciem, że kotek taki biedniutki, zestresowany, w końcu nawet Zuzie nie dał się pomiziać) uznała, że awansowała i może sobie na więcej pozwolić?

Edit: ufff, po jakiejś półgodzince było przyjazne obwąchiwanie nosów, więc chyba wojny nie ma.
A poza tym pochwalę się, że udało mi się mizianiem przekupić Fairy, żeby spędziła ze dwie - trzy minuty na moich kolanach, sukces

Nie trzymałam jej, zwiać mogła w każdej chwili, po prostu non stop kotę miziałam

I wiecie co? Jak tak obserwuję sobie Fairy, to zaczyna mi się zdawać, że ona młodsza jest, niż szacowano, ja bym jej tak dwa lata góra dała, a nie te cztery, które wpisano do książeczki. Ale może tylko tak mi się zdaje, bo ona wygląda jak przerośnięty kociak.