Bryczór
Wrócilim

.
Weekend pod znakiem sklerozy. Zapomniałam zabrać aparat, olej do piły i jeszcze parę potrzebnych rzeczy, np. kaganiec dla wielkiego łowcy Sybirka

. Przynosił motylki i ruszające się ogony jaszczurek

.
Gdy go naszłam przy pacaniu łapą padalca, któremu nie chciał odpuścić, pokropiłam go z węża ogrodowego - był zachwycony

. Mogłam się zresztą domyślić - dziś lunęło w końcu, solidna burza z efektami dźwiękowymi i błyskawicami. Co zrobiły wszystkie wystraszone kotki? Siedziały zafascynowane pod dachem na tarasie, a gdy tylko deszcz nieco zmalał poszły zachwycone na obchód. Trykot też, choć łaził po deszczu pierwszy raz chyba. One są nieprzemakalne

.
Sybirek wlazł na wierzbę, wysoko. MIAUUUU! Siedział dość długo, kombinując jak zejść i w końcu zlazł, używając czterech chwytnych łap i robiąc salta

. Na szczęście, bo ja takiej drabiny nie mam i pół najbliższej wsi miałoby ubaw z akcji ratunkowej

.
Trykot zaczyna zawisać na pniach, wzorując się na Sybim. Moher trzyma się ziemi i patrzy wymownie: pogięło ich?!
Trykot jeździ coraz lepiej

. Jeszcze się kręci w kontenerku, ale głównie śpi i rzadko kiedy miauknie.