Rzecz miała miejsce na początku września 2006 roku. Od dwóch lat mieszkaliśmy już na wsi, 15 km od Kielc. Kilka km dalej zamieszkała nasza koleżanka, która przygarnęła psa Gapę i kotkę Helę. Gdy Magda wyjeżdżała na dłuższy czas - my jeździliśmy do jej zwierzaków.
To była sobota. Wracaliśmy już od Heli i Gapy z zamiarem zajechania do innej koleżanki w celu naprawy jej komputera... Mój TŻ (spostrzegawcza bestia - były leśnik!) wypatrzył przy drodze jakieś kłębowisko. Zatrzymał samochód, wysiedliśmy i zobaczyliśmy dwa małe kocięta leżące tuż przy asfalcie! Bawiły się ze sobą beztrosko... Podeszliśmy powoli, żeby ich nie wystraszyć. O dziwo pozwoliły się złapać, bez żadnych gonitw
Nie miałam transporterka, więc zgarnęłam bidy na kolana i z pojechaliśmy naprawiać komputer. Kociaki bezstresowo leżały to na moich, to na TŻ-ta kolanach:
Naprawa komputera poszła gładko, przy okazji kociaki zostały odpowiednio zareklamowane (no bo przecież ja już miałam królika, po co mi kot? a koty??!

) synkowi właścicielki kompa. Nie zdecydowali się jednak na zatrzymanie kociaków u siebie
No więc co robić? Zdecydowaliśmy się na jazdę do Kielc do schroniska (wybaczcie! wtedy nie wiedziałam jeszcze czym jest schron...). NA SZCZĘŚCIE było już zamknięte (sobota), jakiś człowiek przy furtce kazał nam przyjechać w poniedziałek...
Wiedziałam już wtedy o pracującym również w weekendy gabinecie "Cztery łapy" (Warka korzystała z usług innego gabinetu) - tam pojechaliśmy. Okazało się, że dysponujemy dwoma kociczkami w wieku ok. 2 m-cy. Zdrowymi, choć niesamowicie zapchlonymi. Dziewczynki były bardzo grzeczne i dzielnie zniosły zabiegi:
Odpchlone i odrobaczone (o ile dobrze pamiętam), z założonymi książeczkami zdrowia, siostry Białą i Czarną zabraliśmy jednak do domu

Od razu po przyjeździe dałam im jeść:
Następnego dnia dziewczynki poznały Warkę... a Warka po raz pierwszy spotkała się z KOTAMI:
Pierwsza reakcja?
Później jednak było już znacznie lepiej
Po kilku dniach znalazłam obu dziewczynkom wspólny dom w Kielcach

Ciekawa jestem co teraz u nich słychać... Niestety nie byłam wówczas na tyle wyedukowana, by spisać umowę adopcyjną. Przekazałam jedynie informacje na temat konieczności sterylizacji. Wiem, wiem... teraz zrobiłabym to zupełnie inaczej
Jak by nie było, przekonałam się, że królik może żyć pod jednym dachem z kotem
