Tak w największym skrócie, bo nadal czuję się zmęczona już od wczesnego popołudnia:
Gdy dzisiaj rano zaczął się 11-ty dzień kataru, zdecydowałam się podjąć bardziej radykalne działania, bo do tej pory dawałam organizmowi wolną rękę, żeby sam uporał się z cholerstwem - ograniczyłam się do aspirynki oraz cholinexu

A dzisiaj po powrocie z pracy zażądałam w aptece jakichś środków bakteriobójczych, żeby wreszcie wytruć to draństwo, które rozpanoszyło mi się w nosogardzieli - wyjątkowo urocze medyczne określenie

Wydaje mi się, że już czuję zmianę na lepsze
Wczoraj rzeczywiście była sympatyczna pogoda i biedne kociska tak się cieszyły, że jest ciepło. Były takie wesołe i bawiły się, jak małe kociaki: radosne gonitwy po ogródku, mieszkaniu i z powrotem - w ogródku.
No a dzisiaj, jak jest - każdy widzi
Wczoraj, w ramach dotuczania Mrusi, na czas mojej nieobecności zostawiłam miseczki z jedzeniem: jedną z Hill'sem d/d i drugą - mieszankę Orijen i Hill's. Miałam nadzieję, że Bisia po solidnym śniadaniu będzie spała, a Mrusia, w razie gdyby zgłodniała, będzie mogła coś przekąsić. Po powrocie do domu zastałam miseczkę z Hill'sem wyżartą prawie do czysta. Nie wiedziałam, kto to wyżarł, więc wszyscy dostali obiadek, a Bisia, jak zwykle, na dodatek deser z białego serka.
No i bardzo szybko dowiedziałam się, kto tego Hill'sa wyjadł: po godzinie Bisia dostała sraczki, a dla kompletu zwróciła połowę zjedzonego na deser serka.
Tak więc od dzisiaj nic już nie zostawiam dla nikogo - rano będzie solidne śniadanie, a nastepny posiłek po moim powrocie i pod ścisłą kontrolą, zwłaszcza, jeśli chodzi o niektórych - tych, co nazywają się na literę "B"
