Oj ,te ślimaki to chyba jakiś specjalny etap w życiu ,bo ja również ślimaki hodowałam. Miały dwa ogromne półmiski ( do Mamusinych kanapek) ziemie, trawe i całe środowisko naturalne... jeżdziłam po specjalne okazy na rowerze ,miałam nawet takie duże bez skorupek( na ciele miały zygzaki)....i winniczki i inne mi nieznane

pamiętam że jak poszłam do szkoły to całe towarzystwo rozlazło sie po pokoiku, pełzało po stole i szafie

moja Mama wtedy strasznie płakała... musiałam hodowle zwrócić przyrodzie

miałam też po kryjomu chomika który mieszkał w wiaderku mojego małego braciszka

na noc przykrywałam go durszlakiem, żeby nie uciekł a miał czym oddychać. Ale pewnego ranka stwierdziłam że w wiaderku jest wygryziona dziura, taka okrąglutka i po chomiczku ani śladu

dyskretnie szukałam go po całym domu ale nigdzie łobuziaka nie było....wieczorem poderwał nas na nogi wrzask mojej Mamy: RATUNKU, SZCZURRRRRR... to znalazł sie głodny Ufcio..

moja Mama wtedy też płakała.. a kiedyś wyglądając przez okno, wypatrzyłam gawrona ze złamanym skrzydłem.... niewiele myśląc ,ruszyłam jego tropem i oczywiście przyniosłam do domu

miał oczka jak guziczki i dostałam buzi dziobem co skutkowało upiększeniem mojej urody w postaci wydatnych ust ( opuchniętych, hi hi) nie fruwał faktycznie i plan był taki, zeby go do weta i schroniska zawieżć. W tamtym czasie w Sz-kim schronisku było małe zoo i dość spora ptaszarnia

ale dochodziła 16-ta i musiałam po braciszka do przedszkola jechać więc zamknęłam gawrona w moim pokoiku...i poleciałam do przedszkola

w tym czasie moja Mami wróciła z zakupami do domu...jak sie domyślacie, była katastrofa

usłyszała że coś sie tłucze w pokoiku , gawron demolował systematycznie wszystkie półki...co mogło spadało na ziemie...Mama otwiera drzwi a ten łobuz wyfrunął lotem koszącym prosto na nią...

jak wróciłam, znowu biedna płakała.....

ale to mylący obraz mojej Mamy. Często sie śmieje tzn. do śmiechu też ją doprowadzam
