Cholera, cholera, cholera
Wybaczcie mi ten wybuch, ale tylko tak mogę odreagować.
Wczoraj pół godziny gadałam z Pako, każda podawała logiczne, znane tej drugiej argumenty za, ale serce, uczucia są przeciw.
A chodzi o wczorajszą wizytę u weta a w zasadzie i oto co powiedział. Byłam u innego weta, dobrego chirurga pokazać tę łapkę. Obejrzał, pomacał, ruszył, pokłuł, zdjął opatrunek z łapki i orzekł, że jego zdaniem
zabieg usunięcia tej łapki jest niezbędny. Uraz jest zadawniony, doszło do poważnego zaniku mięśni (tu padły nazwy), czucie jest tylko w 1/5 łapki.
Rana na łapce, mimo zmiany maści (każda z antybiotykiem) nie goi się od 2 tygodni.
Ba, wczoraj inaczej wet założył opatrunek, zostawił na wierzchu samą "stópkę" i dzisiaj rano zobaczyłam ją zaróżowioną, powiekszoną mocno, najwyraźniej kocia całą noc ją lizała.
Umówiliśmy się na
zabieg na czwartek o 8.30. Trzymajcie kciuki.
Jedyne, co mnie pociesza to to, że Malutek jest teraz silniejszy fizycznie i psychicznie. Że będę bardziej o nią dbała (i inne ciocie też) niż w schronie. Że już ją trochę przyzwyczaiłam do biegania na trzech łapkach.
Ale dalej mi przykro, trochę jakbym ją zdradziła, chciałam tę łapkę ratować.
