O kocie, który umarł i wrócił... jakieś 12 razy!

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Pt gru 19, 2014 18:23 Re: O kocie, który umarł i wrócił... jakieś 12 razy!

Z wielką frajdą przeczytałam kolejny odcinek o Czupku , widziałam post już rano będąc w pracy ale zostawiłam sobie czytanie na spokojny wieczór w domu, bo delektuję się każdym zdaniem tych opowieści :lol: .
Fajnie, że wyrósł z kotka taki fajny, przytulaśny kot.
Uśmiałam się jak zawsze z humorystycznego podejścia do tematu a kocia_mendka dołożyła porcję śmiechu :ryk: .

karo123, pieczesz przecudne pierniki, podziwiałam na blogu. Jestem ciekawa który to głodoZmór siedzi w kieszeni twojego fartucha ? :201461 :lol:
Gdy cię znalazłam, nie wiedziałam, co z tobą zrobić.
Dziś nie wiem, co zrobię bez ciebie...
Marcel 7.10.2007 - 26.07.2021

kwinta

Avatar użytkownika
 
Posty: 7330
Od: Śro maja 21, 2008 20:47
Lokalizacja: Wielkopolska

Post » Pt gru 19, 2014 18:28 Re: O kocie, który umarł i wrócił... jakieś 12 razy!

A, już doczytałam, że w kieszeni siedzi Icek :P

Karolina, ale fartuch masz przecudny i zapewne to też Twoje dzieło. Zazdroszczę talentu, bo ja to encyklopedyczne beztalencie :( .
Gdy cię znalazłam, nie wiedziałam, co z tobą zrobić.
Dziś nie wiem, co zrobię bez ciebie...
Marcel 7.10.2007 - 26.07.2021

kwinta

Avatar użytkownika
 
Posty: 7330
Od: Śro maja 21, 2008 20:47
Lokalizacja: Wielkopolska

Post » Nie gru 21, 2014 1:32 Re: O kocie, który umarł i wrócił... jakieś 12 razy!

Bardzo miło czytać takie rzeczy <3

A fartuch jest z home&you, póki co na razie specjalizuję się głównie w torbach, ale w planach firmowych jest dalszy rozwój, więc może i za fartuchy się wezmę! ;-)
http://kotzwasem.blogspot.com/- blog, który prowadzę ze swoimi dwunastoma kocurami, psem i... naiwnym chłopakiem, który to wszystko toleruje ;d Zapraszam!

karo123

 
Posty: 100
Od: Pon lis 01, 2010 9:48

Post » Nie gru 21, 2014 2:33 Re: O kocie, który umarł i wrócił... jakieś 12 razy!

To ja od razu mówię,że zamawiam dla siebie fartuszek :D Najchętniej z napisem " nie strzelaj do kucharki stara się kobita jak umie" Może wtedy rodzina się odemnie odpimpoli że ponoć gotować nie umiem :D
Obrazek
Obrazek
Obrazek

kocia_mendka

Avatar użytkownika
 
Posty: 1385
Od: Pt paź 11, 2013 18:40

Post » Czw gru 25, 2014 12:16 Re: O kocie, który umarł i wrócił... jakieś 12 razy!

Korzystając z okazji chciałabym Wam życzyć wszystkiego dobrego na Nowy Rok. Oby był bardziej twórczy, obyście mieli odwagę podejmować decyzje, które zaprocentują na kolejne lata i obyście za rok o tej samej porze niczego nie żałowali i niczego nie chcieli zmieniać. Mam nadzieję, że spędzacie Święta z rodziną, obżeracie się w umiarze i nie znaleźliście takich niespodzianek pod choinką jak ja:

Obrazek

Wesołych Świąt!
http://kotzwasem.blogspot.com/- blog, który prowadzę ze swoimi dwunastoma kocurami, psem i... naiwnym chłopakiem, który to wszystko toleruje ;d Zapraszam!

karo123

 
Posty: 100
Od: Pon lis 01, 2010 9:48

Post » Czw gru 25, 2014 12:21 Re: O kocie, który umarł i wrócił... jakieś 12 razy!

Zdrowych wesołych spokojnych...A wszystkim kotom i psom z całego serca życzę,żeby schroniska nie były już nigdy potrzebne. Żeby każde futro miało swój dom i swoje kolana i zawsze pełną michę. A teraz idę spożywać makowiec balistyczny oraz pierogi zaczepno obronne :D
To nie moja wina,że mi trochę w tym roku nie wyszło, spieszyłam się.... :D
Pozdrawiamy hurtem Masza Artem Trufla Brutus chomiki i Kapsel :D
Obrazek
Obrazek
Obrazek

kocia_mendka

Avatar użytkownika
 
Posty: 1385
Od: Pt paź 11, 2013 18:40

Post » Pt gru 26, 2014 23:20 Re: O kocie, który umarł i wrócił... jakieś 12 razy!

Przycupnę w kąciku i poczekam na dalszą część :)
"Każde marzenie jest nam dane z siłą do jego spełnienia " K.Choszcz

Obrazek

viewtopic.php?f=20&t=214301

indianeczka

Avatar użytkownika
 
Posty: 5038
Od: Pon cze 07, 2010 14:20

Post » Śro gru 31, 2014 0:01 Re: O kocie, który umarł i wrócił... jakieś 12 razy!

8

Przy siódmym kocie naszły mnie wątpliwości. Ile kosztuje przeciętnie nakarmienie siedmiu kotów? Ktoś w ogóle tyle ma, żeby mi podpowiedzieć?! Odpędzając wizje spaślatej Pamci, obgryzającej moje martwe, wychudzone ciało, leżące na podłodze (czyli tam gdzie padło wyczerpane po tygodniach niedojadania, odmawiania posiłku na rzecz pazernych bestii, z którymi mieszkało pod jednym dachem), albo co gorsza, siebie samej pochłaniającej kocią karmę z obłędem w oczach, postanowiłam się zabezpieczyć. O tak - zdecydowanie musiałam znaleźć pracę!

Zajęcia na studiach nieco ograniczały mi rozpoczęcie kariery, zresztą i tak nie miałam bladego pojęcia co tą karierą miałoby niby być. Zawód po kierunku powiecie. Nic z tych rzeczy. Byłam przeciętnym studentem, takim co to zmierza w sobie tylko nie znanym kierunku. Po miesiącu na Politechnice, zaliczając hattricka z matematyki (uściślając, nie były to piątki - raczej trzy kapy na czysto) wiedziałam przynajmniej jedno: muszę studiować coś, co nie ma w programie tego przedmiotu. Nawet przez jeden semestr. I tak, jako studentka Filologii Polskiej, stałam właśnie przed życiowym wyborem. Roznosiciel ulotek? Niee, chyba trochę wyżej. Dostawca pizzy? Oblałaś test na prawo jazdy matole drogowy. Wielokrotnie. Zapomniałaś? Recepcjonistka? Sprzedawca? Sekretarka? Do bani. Może opiekun zwierząt w zoo? A mało ci bydła w domu? Ostatecznie, postanowiłam swoją karierę powierzyć losowi. Po wysłaniu na chybił-trafił miliona pięciuset CV, oddzwonili w sprawie... jednego. Niezrażona wcale tą ewidentną pogardą dla moich umiejętności na rynku pracy, wystrojona zgodnie z poradnikami, zmierzałam właśnie na swoją pierwszą rozmowę o pracę. Miałam się starać zostać asystentką w salonie samochodowym. Proste, zwłaszcza kiedy w snach prześladuje Cię horda głodnych stworów pragnąca zeżreć Twoje serce, które wcześniej sama wyciągnęłaś na dłoni. Cóż, trudno - będę asystentką!

Przy samochodzie usłyszałyśmy z mamą (no oczywiście, że nie mogę się sama zawieźć na rozmowę; za co przeklinam mojego egzaminatora!... i drugiego, i trzeciego, i czwartego...) znany sobie dźwięk. Zgodnie jak nigdy, bez uprzedniego porozumienia zignorowałyśmy go. Dźwięk narastał i był coraz żałośniejszy. I choć pilnowałam się ostatnio, by nie patrzeć pod nogi jak idę (mógłabym tam zobaczyć na przykład małego, biednego kociaka bez ogona), ani nie otwierać drzwi obcym ludziom (ktoś mógłby przecież przynieść małą, biedną znajdę dziewczynce od kotów), nie mogłyśmy przecież przemielić kota silnikiem.
- Co za durny sierściuch włazi do silnika w środku lata?! - nie mogłam po prostu przełknąć tej ewidentnej porażki w unikaniu kotów.
Przekonana, że ktoś mi normalnie je bezczelnie podrzuca wściekłym ruchem podniosłam maskę samochodu. Na samym środeczku siedziało małe wystraszone kocie ustrojstwo, które w pierwszej chwili przypominało mi gremlina. I w kolejnej. I po dwóch latach nawet. W takich właśnie okolicznościach do naszej zdrowej na umyśle inaczej rodziny, dołączył Gizmo, nasz ósmy kot.
http://kotzwasem.blogspot.com/- blog, który prowadzę ze swoimi dwunastoma kocurami, psem i... naiwnym chłopakiem, który to wszystko toleruje ;d Zapraszam!

karo123

 
Posty: 100
Od: Pon lis 01, 2010 9:48

Post » Śro gru 31, 2014 15:27 Re: O kocie, który umarł i wrócił... jakieś 12 razy!

Obrazek
Niech się spełnią świąteczne życzenia:
te łatwe i trudne do spełnienia.
Niech się spełnią te duże i te małe,
te mówione głośno lub wcale.
Niech się spełnią wszystkie one krok po kroku,
tego życzą w Nowym Roku.
Salem, Cymes, Tien i ich Otwieracz do puszek :mrgreen:
ObrazekObrazekObrazek

Salem 11

Avatar użytkownika
 
Posty: 2810
Od: Czw paź 24, 2013 20:05

Post » Śro gru 31, 2014 15:42 Re: O kocie, który umarł i wrócił... jakieś 12 razy!

Muszę....muszę zaznaczyć, bo znowu zgubię :D

Obrazek
Obrazek
Idź zawsze do przodu,nie oglądaj się wstecz,nie holuj smutku za sobą....,,Dżem"

Annaa

 
Posty: 9795
Od: Sob lis 28, 2009 20:25
Lokalizacja: Łódź

Post » Nie sty 04, 2015 14:07 Re: O kocie, który umarł i wrócił... jakieś 12 razy!

Bardzo smutno się ten rok zaczyna... Franio lada dzień zostanie uśpiony. Od kilku dni zachowywał się nieswojo, w nocy zaczął wymiotować krwią. Nie mamy jeszcze zrobionych badań krwi, bo kot był tak odwodniony, że nic z żyły nie leciało... Po usg została postawiona wstępna diagnoza, że nerki są całkowicie zniszczone. W przypadku takiego dzikusa jak Franek PNN niestety to wyrok, bez możliwości odroczenia. Nie ma mowy o leczeniu, kiedy do badania i kroplówki musiał zostać znieczulony. Nie mogę go codziennie znieczulać, by zrobić mu płukanie. Tak naprawdę to czekam tylko na badania krwi, by móc z czystym sumieniem zdecydować o jego losie. Od początku wiedzieliśmy, że gdyby przydarzyła mu się przewlekła choroba niewiele zdziałamy, a nie chcemy by cierpiał...

Chcę wierzyć, że Franek miał z nami dobre życie, choć sama nie wiem czy mam takie poczucie.
http://kotzwasem.blogspot.com/- blog, który prowadzę ze swoimi dwunastoma kocurami, psem i... naiwnym chłopakiem, który to wszystko toleruje ;d Zapraszam!

karo123

 
Posty: 100
Od: Pon lis 01, 2010 9:48

Post » Nie sty 04, 2015 15:21 Re: O kocie, który umarł i wrócił... jakieś 12 razy!

Współczuję, ale w takim wypadku to najlepsze rozwiązanie.
Krew w wymiotach zapewne pochodzi ze śluzówki uszkodzonej wysokim mocznikiem. Gdyby kot chciał sam jeść i pić, to można spróbować pociągnąć go na nerkowej niskofosforowej diecie , dodając do jedzenia ćwiartkę famidyny 1-2 razy dziennie - na ochronę śluzówki. Czasem cuda się zdarzają.
NA PILNE LECZENIE KOTÓW Z CMENTARZA- KONTO
https://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=1&t=157308

mziel52

 
Posty: 15207
Od: Czw gru 27, 2007 20:51
Lokalizacja: W-wa Śródmiescie

Post » Nie sty 04, 2015 15:35 Re: O kocie, który umarł i wrócił... jakieś 12 razy!

Problem z Frankiem jest taki, ze poza tymi dzisiejszymi wymiotami w życiu bym nie powiedziała, że jest tak poważnie chory. Jeszcze przed wizytą u weta dziś rano wspinał się na piec żeby ukraść kurczaka, a jak ukradł to burczał na wszystkie koty i bronił zdobyczy. Po narkozie miał się wybudzić dopiero wieczorem bo przy uszkodzonych nerkach z narkozy wychodzi się dłużej, a Franek jeszcze w samochodzie w drodze do domu wstał o własnych siłach i próbował się wydostać z transportera. W domu po wyjęciu burczał na mnie tak jak tylko on potrafi żebym go przypadkiem nie próbowała głaskać i dotykać, a teraz śpi na swoim miejscu na nowym narożniku bluzgając wszystko krwią.

Choć chciałabym wierzyć, że cud się zdarzy to niestety mam już doświadczenia z PNN. Wieczorem dam mu saszetkę renala z siemieniem lnianym i wodą żeby mu trochę złagodzić błony śluzowe. Jutro na badania krwi i wtedy podejmę ostateczną decyzję.
http://kotzwasem.blogspot.com/- blog, który prowadzę ze swoimi dwunastoma kocurami, psem i... naiwnym chłopakiem, który to wszystko toleruje ;d Zapraszam!

karo123

 
Posty: 100
Od: Pon lis 01, 2010 9:48

Post » Nie sty 04, 2015 15:48 Re: O kocie, który umarł i wrócił... jakieś 12 razy!

To skąd przypuszczenie, że to nerki? Pije nadmiernie? Wychudł? Ja miałam kilku nerkowców, i nawet w przedagonalnym ciężkim stanie - żaden z krwią nie wymiotował. Może coś się dzieje ze śluzówką przełyku? Czymś podrażnił? Coś mu tam się dzieje? Mam kota o wrażliwej śluzówce na całej długości przewodu pokarmowego i jemu dużo nie trzeba, starczy zakłaczenie, żeby rzygnąć z krwią, a po parafinie z krwią się wykupkać.
Nawet dzikusy są w lecznicach leczone - przez parę dni. Jeśli to nie nerki, to warto nawet na taką ostateczność się zdecydować.
NA PILNE LECZENIE KOTÓW Z CMENTARZA- KONTO
https://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=1&t=157308

mziel52

 
Posty: 15207
Od: Czw gru 27, 2007 20:51
Lokalizacja: W-wa Śródmiescie

Post » Nie sty 04, 2015 17:21 Re: O kocie, który umarł i wrócił... jakieś 12 razy!

Miał robione USG i weterynarz powiedział, że nerki są już niemal martwe, nie ma tam już kłębuszków nerkowych (to co na USG powinno być czarne, było niemal całe białe), nerki są też podobno zmienione palpacyjnie, wątroba na usg też zmieniona. Z piciem to nie wiem, do jakiegoś momentu pił przeciętnie, odwodnił się od wczoraj chyba w skutek wymiotów. Na pewno nie siedział wcześniej przy misce z wodą. Z sikaniem też raczej normalnie. Z zachowania niewiele się zmienił, bardziej z wyglądu - zrobiła mu się nastroszona brzydka sierść. Chudy był od zawsze, nie schudł w skutek choroby. Nie mam też bazy do porównania - to jego pierwsze poważne badania odkąd u nas jest. Wcześniej był u weta przy amputacji ogona, a 1,5 roku temu leczyliśmy go na koci katar (niestety nie szczepimy go, bo do wszystkiego trzeba by go znieczulać albo rzucać w niego strzykawką z daleka).

Decydujące dla mnie będą wyniki krwi, jeśli będą bardzo wysokie, nie będę walczyć na siłę.
http://kotzwasem.blogspot.com/- blog, który prowadzę ze swoimi dwunastoma kocurami, psem i... naiwnym chłopakiem, który to wszystko toleruje ;d Zapraszam!

karo123

 
Posty: 100
Od: Pon lis 01, 2010 9:48

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot] i 11 gości