» Śro gru 31, 2014 0:01
Re: O kocie, który umarł i wrócił... jakieś 12 razy!
8
Przy siódmym kocie naszły mnie wątpliwości. Ile kosztuje przeciętnie nakarmienie siedmiu kotów? Ktoś w ogóle tyle ma, żeby mi podpowiedzieć?! Odpędzając wizje spaślatej Pamci, obgryzającej moje martwe, wychudzone ciało, leżące na podłodze (czyli tam gdzie padło wyczerpane po tygodniach niedojadania, odmawiania posiłku na rzecz pazernych bestii, z którymi mieszkało pod jednym dachem), albo co gorsza, siebie samej pochłaniającej kocią karmę z obłędem w oczach, postanowiłam się zabezpieczyć. O tak - zdecydowanie musiałam znaleźć pracę!
Zajęcia na studiach nieco ograniczały mi rozpoczęcie kariery, zresztą i tak nie miałam bladego pojęcia co tą karierą miałoby niby być. Zawód po kierunku powiecie. Nic z tych rzeczy. Byłam przeciętnym studentem, takim co to zmierza w sobie tylko nie znanym kierunku. Po miesiącu na Politechnice, zaliczając hattricka z matematyki (uściślając, nie były to piątki - raczej trzy kapy na czysto) wiedziałam przynajmniej jedno: muszę studiować coś, co nie ma w programie tego przedmiotu. Nawet przez jeden semestr. I tak, jako studentka Filologii Polskiej, stałam właśnie przed życiowym wyborem. Roznosiciel ulotek? Niee, chyba trochę wyżej. Dostawca pizzy? Oblałaś test na prawo jazdy matole drogowy. Wielokrotnie. Zapomniałaś? Recepcjonistka? Sprzedawca? Sekretarka? Do bani. Może opiekun zwierząt w zoo? A mało ci bydła w domu? Ostatecznie, postanowiłam swoją karierę powierzyć losowi. Po wysłaniu na chybił-trafił miliona pięciuset CV, oddzwonili w sprawie... jednego. Niezrażona wcale tą ewidentną pogardą dla moich umiejętności na rynku pracy, wystrojona zgodnie z poradnikami, zmierzałam właśnie na swoją pierwszą rozmowę o pracę. Miałam się starać zostać asystentką w salonie samochodowym. Proste, zwłaszcza kiedy w snach prześladuje Cię horda głodnych stworów pragnąca zeżreć Twoje serce, które wcześniej sama wyciągnęłaś na dłoni. Cóż, trudno - będę asystentką!
Przy samochodzie usłyszałyśmy z mamą (no oczywiście, że nie mogę się sama zawieźć na rozmowę; za co przeklinam mojego egzaminatora!... i drugiego, i trzeciego, i czwartego...) znany sobie dźwięk. Zgodnie jak nigdy, bez uprzedniego porozumienia zignorowałyśmy go. Dźwięk narastał i był coraz żałośniejszy. I choć pilnowałam się ostatnio, by nie patrzeć pod nogi jak idę (mógłabym tam zobaczyć na przykład małego, biednego kociaka bez ogona), ani nie otwierać drzwi obcym ludziom (ktoś mógłby przecież przynieść małą, biedną znajdę dziewczynce od kotów), nie mogłyśmy przecież przemielić kota silnikiem.
- Co za durny sierściuch włazi do silnika w środku lata?! - nie mogłam po prostu przełknąć tej ewidentnej porażki w unikaniu kotów.
Przekonana, że ktoś mi normalnie je bezczelnie podrzuca wściekłym ruchem podniosłam maskę samochodu. Na samym środeczku siedziało małe wystraszone kocie ustrojstwo, które w pierwszej chwili przypominało mi gremlina. I w kolejnej. I po dwóch latach nawet. W takich właśnie okolicznościach do naszej zdrowej na umyśle inaczej rodziny, dołączył Gizmo, nasz ósmy kot.
http://kotzwasem.blogspot.com/- blog, który prowadzę ze swoimi dwunastoma kocurami, psem i... naiwnym chłopakiem, który to wszystko toleruje ;d Zapraszam!