No i następna część
Minęło trochę czasu. Byłam teraz dobrze odżywiona i szczęśliwa. Szczególnie polubiłam comber jagnięcy i indyka. Ale oczywiście najlepsze z wszystkiego są RYBY!!! RYBY!!!! RYBY!!! Tuńczyk, łosoś, anchovy, szproty, sola, mintaj, dorsz... bardzo zasmakowały mi krewetki. Martwił mnie tylko mój brzuch i oczy. Pewnej soboty Ola powiedziała, że idziemy do weterynarza. Ale było to trochę podejrzane... Ola i babcia wsadziły mnie do...tej samej torby, w której do nich przyjechałam! Zaczęłam się wiercić i miauczeć. Pewnie chcieli mnie odwieźć z powrotem na wieś! Ale Ola nie jechała samochodem, jak moja dawna pani, kiedy mnie wiozła. Czyli, że idziemy do weterynarza. Ciekawe co poradzi. Szliśmy dość długo, potem Ola zeszła po schodach w dół, jakby do piwnicy. Potem otworzyła drewniane, ciemne drzwi. W środku było ciepło, czysto i pachniało...lekami. Nieprzyjemny zapach! Na ścianie były białe płytki, wisiały różne plakaty ze zwierzętami, cennik i reklamy karmy RC. Na stoliku leżało mnóstwo ulotek, gazetek i książek. I wszystkie o kotach, psach i gryzoniach. Czyli, że to naprawdę weterynarz. Ola usiadła na ławce, torbę ze mną postawiła obok siebie. Wzięła ze stolika parę ulotek i zaczęła czytać, rz za czas mówiąc do mnie, że nie ma się czego bać i nic się nie dzieje. Tak, jasne! Łatwo jej mówić! A jak się okaże, że to cos powaznego? Albo dostanę zastrzyk? Albo coś gorszego? Nagle coś strzeliło. Podskoczyłam ze strachu.
- Spokojnie!Nic się nie dzieje, tylko sprzątaczka śmieci jakieś wynosi- szepnęła Ola, chwilowo odrywając się od lektury o żywieniu kotów po sterylizacji.
Z gabinetu dobiegł nieprzyjemny jęk innego kota. Zaczęłam miauczeć. To ne weterynarz! Tutaj robi się kotom na paskudę! Krzywdę! Miau!!! Nie chcę tu być! Tu źle jest kotom, skoro tak krzyczą!
- Ej, spokojnie, bo nas wyproszą- mruknęła Ola.
Rozpięła nieco torbę i wsadziła do środka rękę. Jedną mnie głaskała, a drugą trzymła ulotkę.
Wtem z gabinetu wyszła nieco smutna kobieta, rzuciła obojętnie "do widzenia" i wyszła. Zaraz potem z tego samego pomieszczenia wyjrzała pani w okularach, o krótkich blond włosach i w białym fartuchu.
- Proszę- uśmiechnęła się.-Tamten kotek dostal tylko kroplowkę, a tak krzyczal.
Ola zapięła dobrze torbę i weszła do gabinetu, zamykając za sobą drzwi.
- Co się dzieję?- spytała troskliwie pani doktor.
- Kontrola. Oczka łzawią, czerwone. Wydaje mi się, że spojówki kotek ma chore- wyjaśniła Ola.
Postawiła moją torbę na stole z marmurowym blatem. Pani weterynarz usiadła za biurkiem i kliknęła parę razy w komputerze.
- Jaka rasa kotka?- spytała.
- Nierasowy...yyy...dachowiec- odparła Ola.
- Ile on ma?
- Cztery miesiące.
- Mhm...kolor futerka?
Tu Ola dumnie wyprężyła pierś i głośno:
- Rudy.
- Płeć?
Co znowu? Jaka pułedź? To ja mam pułedź?!
- Kotka.
Aa...więc o to chodziło!
- Ruda kotka?- apytała zdziwona pani weterynarz.
- Tak, ruda kotka. Też się dziwię.
- Sprawdzimy... Jak się nazywa?
- Latte.
- Jak nazwisko?- to pani doktor powiedziała dość cicho i Ola chyba usłyszała "Jak się nazywa?", bo odparła:
- LATTE!
- Ale jak pani nazwisko!- powtórzyła lekarka.
- Aaaaa....-uśmiechnęła się Ola i podała nazwisko.
- Anna? -zapytała pani doktor.
- Nie, Anna to moja siostra. Proszę Kazimiera wpisać.
Babcia Oli tak ma na imię? Nie przyznawała mi się nigdy!
- Proszę- zachęciła weterynarz, wstając za biurka.
Ola wyjęła mnie z torby i postawiła na stole. Nadal mnie trzymała. Gabinet był interesujący. Nyło tam wiele ciekawych urządzeń. Było dużo szafek i monitor do rentgena, i zegar, i monitory, i pudełka z igłami, stzrykawkami, lekami, tabletkami, i nożyczki, i ręczniki papierowe, i dużo, dużo fiolek z różnymi etykietami. Pani doktor opłukała ręce czystą wodą i zajrzała pod mój ogon. Czy oni się uwzięli, czy co?!
- Kotka. Rzeczywiście kotka!- stwierdziła, lekko zdziwiona.
Zważyła mnie. Ważyłam niecałe pół kilo.
- Kotek ze schroniska?- spytała pani doktor.
- Nie. W sumie to od...rodziny. Ze wsi. Wie pani jak to na wsi, nie? Rodzą się małe, byle co da im się do jedzenia, nie dba się- i Ola o wszytskim jej opowiedziała.
O dosłownie WSZYSTKIM! Nawet o polewaniu z węża i dawaniu mi Spaghetti. Pani doktor obejrzała moje oczy.
- Zapalenie spojówek, spowodowane przez koci katar. Zostanie jej ślad do końca życia...można wujkowi i cioci podziękować... No i chyba ma robaki. Odrobaczamy- zadecydowała.
c.d.n.