19 października nie wrócił na noc, wiedziałam, że coś się stało... Czułam to. Kiciałam wieczorem, kiciałam w nocy, kiciałam następnego dnia rano... Miałam pójść go poszukać... Dziadek powiedział mi, że już nie wróci, że leży, że przy szosie... Poszliśmy zobaczyć czy to na pewno nasz kot... Do końca miałam nadzieję.
Pochowaliśmy go w sadzie, między drzewami.
Bonnie wczoraj zwymiotował krwią, martwiłam się, że może połknął coś ostrego... Dopiero później zrozumiałam, że pierwszy musiał znaleźć Julianka... Wydaje mi się, że wylizał mu pyszczek... Nie wiem kiedy, bo Bonnie wtedy wrócił na noc, być może poszli tam razem, może znalazł go następnego dnia rano, nie mam pojęcia.
Nie potrafię nie płakać. Widziałam jak Julcio szedł na pola... Do głowy mi nie przyszło, że może wyleźć aż na szosę. To raczej o Boniego zawsze się martwiłam, Julek trzymał się domu... Był wykastrowany, miał pełną miskę...
Ale musiał czuć, że coś się z nim stanie. Wołałam go, chciałam go zabrać do domu już, a On mnie obszedł łukiem i poszedł dalej, jak nigdy...
Bonnie ma teraz domowy areszt, nie wiem czy nadal będzie wychodzącym kotem.
Podobno każdy kot ma na ziemi misję do wypełnienia i kiedy już to uczyni to odchodzi. Julian dał nam wszystkim wiele szczęśliwych chwil. 19 października 2011 roku przyniosłam go do domu i dokładnie rok później, 19 października 2012 odszedł. Zdecydowanie zbyt szybko.Śpij, Aniołku...
