Mrusielda wczoraj przyprawiła mnie nieomal o zawał
Wychodziłam do pracy, miałam torebką, torbę z grafikiem, karton, wychodziłam z trudem, ale pod nogi spojrzałam - nic czarnego nie przewinęło sie w pobliżu ale jeszcze z całym tym majdanem polazłam na półpiętro sprawdzić, czy się gdzies nie wymknęła - nie było. Wróciłam do domu po pracy - zawsze prawie wita mnie w drzwiach. Wchodzę, jej nie ma, myślę, gdzieś przysnęła i zaraz wyleci. Zdjęłam buty, otowrzyłam szerzej okno, nie ma. Rozglądam się: po zafkach, krzesełkach, fotelach, kanapie, łóżku - nie ma!!! Włosy mi się podnoszą - latam jeszcze raz w kółko i się drę: Mrusielda, Mrusielda, w ustach mi słodko, nogi miękkie. Jeszcze raz do łóżka - podnoszę kapę, kołdrę przy brzegu (bo tam zawsze leży) nie ma

Macam jedna górkę, drugą - druga górka powidziała miau a ja prawie sobie usiadłam na ziemi...