Miaudoberek cioteczki.Owszem jeszcze żyjemy,ale ciężko było.Panowie po wymianie kaloryferów zostawili pobojowisko.To znaczy nie z ich winy nawet,ale same wiecie.Kurz z wiercenia dziur osiadł pięknie na mebelkach,firankach i gdzie tam jeszcze mógł.Podłoga mimo,że wyłożona papierkiem pokryła się piękną czarną mazią.Sprzątanie tego bałaganiku,oraz przy okazji wielu innych kątów zajęło nam półtora dnia.Dziewczynki po szoku wywołanym dziwnymi odgłosami,oraz obecnością tylu nieznanych osób dzielnie pomagały.Boi-koty są obie.Wizytę monterów przesiedziały w szafie głęboko zagrzebane w kocyk,tylko noski im wystawały.Ale jak panowie już sobie poszli,panny dokazywały po tych brudnych papierach i gruzie,że hej.Zamiatały ogonami podłogę.Przez pół dnia miałam koty w dziwnym kolorze,obie takie same.W praniu i prasowaniu pomagała głównie Dzidzia zajmując strategiczne pozycje na wannie i desce do prasowania.

Ale poradziłyśmy sobie i chałupkę mamy zroboiną na błysk.Pańcio jak wrócił z wojaży po dwóch dniach nieobecności to prawie mieszkanka nie poznał.Byłam wieczorem już tak padnięta,że musiałam zrezygnować z wizytacji kociastych Cioteczki Oki.

No nic może następnym razem.Na dziś bojowe zadania,to uzupełnienie lodówki i zrobienie obiadku.Lecę chociaż po trochu doczytać co u Was.