Byłam, wróciłam, nie jest lepiej. Widziałam się z Pasiem przez pół godziny, przyniosła mi Pasia pani doktor, ale tylko na pół godziny, bo musi wracać do namiotu tlenowego. Pasio niestety nie widział się ze mną, to było straszne. Wystraszony, uciekający, oczka przerażone, tylko się chciał gdzieś schować, On mnie po prostu nie rozpoznał, nie chciał żadnego kontaktu

.
O jedzeniu nie ma mowy, nic, kompletnie nic a przyniosłam szwedzki stół ze sobą. Paś ucieka od jedzenia, od każdego ruchu. Dopiero na końcu, jak pani doktor przyszła po Pasia okazało się, że jest na silnych środkach przeciwbólowych i wszystko jasne...
Brzusio boli. A nie bolało dwa dni temu. Coś tam pewnie uciska, coś jest nie tak, jakiś stan zapalny albo coś dużo gorszego. Zgodziłam się jednak wstępnie na to usg, będziemy decydować jutro po 14-tej, będą też wyniki jutrzejszego badania krwi. Nie chcę przeoczyć czegoś, co można jednak wyleczyć, chociaż nadziei we mnie za grosz...
Jest źle. Może ciut lepiej oddycha, ale kilka kroków, zabranie na ręce, podniesienie- już gorzej, pysio otwarty i rzęzi

.
Karmili Pasia troszkę ze strzykawki, dostaje elektrolity i wszystko co potrzeba, jest nieustająco monitorowany.
No i tak..., smutno bardzo.
Jestem pod telefonem gdyby cokolwiek...
Byle do jutra.