Źrebak wysunął miękki pysk i dotknął dłoni Wincentego.
- Zawieja…- szepnął Wincenty. – Zawieja…
Pacynka przecząco pokręciła głową.
- Nie – powiedziała. – to nie Zawieja, ale na pewno któreś z jej dzieci…
Wincenty z niedowierzaniem jeszcze raz przyjrzał się delikatnemu zwierzęciu.
- Jak to się mogło stać ? – zapytał spoglądając na Babcię Teklę, Pacynkę i Bajannę.
- To już opowie panu Ogie…to znaczy pan Jerzy – powiedziała Pacynka.
Komendant biegnąc obok koni poprowadził je przez ośnieżony sad. Z drzew osypywał się śnieg i osiadał na srebrno-szarych grzywach połyskując jak diamentowy pył…
Wspomnienie wrześniowego poranka ze zdwojona siła powróciło do Babci Tekli. Znowu, jak tamtego dnia, byli we troje – ale w innym miejscu, w innym czasie.
„ Jeżeli Bajanna i Wincenty trzymają się za ręce ” pomyślała Babcia Tekla „ to jest to na pewno lepszy czas…”
Na topornym, grubo ciosanym stole leżała lniana serweta. Na samym środku złocił się bochenek chleba upieczonego przez Bajannę a tuż obok, na glinianym talerzu leżała gomółka sera i osełka masła, które przyniósł ze sobą piegowaty chłopiec.
Babcia Tekla napełniła kubki aromatyczna herbatą.
Ogierzyświat poprawił gruby, kraciasty koc .
- Wiem, że nie może się pan doczekać mojej opowieści – powiedział.
Za oknem zawirowały wielkie płatki śniegu, wiatr uderzył w okiennice i odleciał daleko w pola za wsią.
- Kiedy odszedłem z cyrku – zaczął Jerzy – postanowiłem, że nie wrócę do miasta… Zresztą do czego miałbym wracać ? Ja i moje miejskie mieszkanie nie lubiliśmy się z wzajemnością…Wynająłem je ze wszystkim co w nim było i zacząłem szukać miejsca na swój dom. Pierwszy miesiąc mieszkałem w cyrkowym wozie, który żartobliwie ofiarowali mi koledzy…
- A potem wystawił pan tą budę – wtrącił chłopiec.
- Nie – odparł Ogierzyświat. - Budę wystawiłem znacznie później…
Ogierzyświat spojrzał w okno skąd wyjrzała jego twarz – groteskowe, krzaczaste brwi, zbyt duży nos i szerokie usta, twarz, która nigdy nie potrzebowała charakteryzacji…
Co dziwniejsze – stary czy młody - zawsze wyglądał tak samo…
„ Pewnie dlatego nie zauważyłem, kiedy zdążyłem się zestarzeć” pomyślał z goryczą.
Tamtego dnia wędrując po okolicy z plecakiem i przytroczonym do niego namiotem zatrzymał się na odpoczynek na skraju ogromnej łąki.
Z pewnością poszedłby dalej, gdyby jego uwagi nie przykuły dwa skubiące trawę konie – białe, ze srebrnymi grzywami na tle wiejskich zabudowań wyglądały jak stworzenia z baśni – mityczne jednorożce, albo rumaki z krainy tysiąca i jednej nocy…
Właściciel łąki uśmiechnął się kwaśno.
- Może i ładne – powiedział – ale pożytku z nich nijakiego .Nie stać mnie na trzymanie darmozjadów. Wozu ciągnąć - nie uciągną, do pługa za słabe. Ale mięsa kawałek z nich będzie.
cdn...
