Jestem sobie w stanie wyobrazić, co przeżywasz, bo ja też kocham Piniego z całego serca, ale tyle nerwów i stresu ile przysporzył mnie i mojej mamie przez ostatni tydzień, Malaga nawet w 1% nie zużył w ciągu całego półtorarocznego pobytu u nas.

I to jeszcze nie koniec.
Przy czym zgadzam się z Iloną, nie zamartwiaj się na zapas i nie polegaj na Dr Google, bo tam każdy najmniejszy symptom ostatecznie prowadzi do diagnozy: rak.

Pawikami nie masz się co martwić, może się zakłaczył albo potrzebował oczyścić żołądek - moja mama też ostatnio dała Maladze rybę i tak zachłannie ją zjadł, że po 5 minutach wylądowała w całości na parapetniku.
Grunt, to zachować spokój, bo faktycznie koty przejmują nasze nastroje. Ja staram się mimo wszystko być teraz spokojna, piję na zmianę miętę i melisę w ramach samouspokojenia

i widzę różnicę w kotach, bo też są o wiele grzeczniejsze. A jak początkowo byłam w ciągłym stresie to się to na nich odbijało.
Jak będzie trzeba to odwiedź weta, który na pewno Bilonka dokładnie obejrzy i jak trzeba będzie - lecz. A w innym wypadku rób jak teraz - baw się z nimi, wymęczaj, żeby nie miały sił na bójki ze sobą i wszystko będzie ok.
