Gdyby nie pan Naprzeciwkowy zostałabym w Dzikunowie do wiosny jak nic.
Od kopnego śniegu, zamarzniętych na kość metrowych kolein i błota po pachy jeszcze gorszy jest rozmoczony śnieg.
Wkopałam się po uszy. Musiał mi sąsiad auto z opałów wyprowadzić.
Żeby bez problemów dokarmiać dzikuny powinnam skończyć kurs jazdy w warunkach ekstremalnych.
Droga imprezka się z tej dobroczynności robi
Życzenia świąteczne w imieniu całego towarzystwa przyjął Jaśnie Słoń.

Państwo Narożni z Zenonem jechali świętować do rodziny.
Obiecali, że zostawią babinie więcej jedzenia.
I zostawili. Pełen dwulitrowy garnek. Plus miskę, gdyby zabrakło.

Słoń zatem zbyt glodny nie był.
Ale kiedy dosypałam do suchego badziewia saszetkę RC - wyżarł je dokładnie, co do ziarenka.
Na działce M. naprawiłam szkody wyrządzone przez wiatr.
Plastikowy obrus w kwiatki jest już nie przypinezkowany do jego tarasu. Jest przydechowany.
Zostawiłam nieobecnym dwa kilogramy okrawków na świąteczny obiad.
Kiedy zniknęłam z pola kociego widzenia, zobaczyłam zza węgła jak na działkę M. turla się rączo Mała Przemo.
Słoń posiedział ze mną trochę, jako dobra gospodyni.
I poczłapał w śniegu po pachy na drzemeczkę do kociego squatu za naszą siatką.

Pooglądałam świeże ślady na śniegu.
Kocich łapek jest znacznie więcej niż mogłyby zostawić Słoń i Mała Przemo.
Znalazłam też ślady kopytek.
Czyżby żywił się u mnie Szatan?
