

*zanim weterynarze pozwolili MI robić zastrzyk u mojej psicy (która ufała mi bezgranicznie i pozwalała na wszystko na równi z Tulką) to procedura podawania zastrzyków wyglądała następująco - bardzo silny pan trzymał psa (pies spory, bo prawie 30 kg, z obowiązkowym kagańcem na pysku), ja wychodziłam z pomieszczenie i wołałam psa. Psica natychmiast brała na celownik najkrótszą drogę do mnie, zapierała się 4 łapami z całych sił i CIĄGNĘŁA (dlatego pan musiał być silny). Weterynarz miał wtedy ułamek sekundy, kiedy pies nie zwracał uwagi na absolutnie nic i zrobienie zastrzyku nie kończyło się atakiem kudłatej furii... a gwarantuję, że pies tych rozmiarów nawet w kagańcu może człowiekowi krzywdę zrobić... a że kaganiec był mocny i metalowy, to była nawet szansa na połamanie paru kości

