Ten ostatni czas był po prostu bardzo dla nas trudny. Mieliśmy dużo różnych spraw na głowie - kilka drobnych i dwie większe. I to nas wykończyło. A ja jestem jak ślimak - kiedy mam problemy chowam się w skorupie, nie lubię i nie umiem o nich opowiadać. Dopiero po czasie, jak mi się poukłada jakoś, próbuję coś z siebie wydobyć
Jedna większa sprawa to remont w domu. Niby nic wielkiego, malowanie i nowa podłoga - tylko w części mieszkania; ale bardzo nas to dużo kosztowało czasu, wysiłku fizycznego i psychicznego a Tż-ta też i trochę zdrowia, bo robiliśmy ten remont sami. Na szczęście kłopoty ze zdrowiem okazały się być przejściowe, ale chwile zdenerwowania przeżyłam.
Ten chaos w czasie remontu... wszystko zwalone na kupy, zakryte folią, tylko ścieżki porobione, żeby przejść. Wszystko pokryte kurzem i pyłem. Konieczność zamykania za każdym razem drzwi od aktualnie remontowanego pomieszczenia, żeby się towarzystwo do ścian nie poprzyklejało

i w tym wszystkim kłębiące się futrzaki.... całość bezcenna
Teraz się z tego już zaczynam śmiać ale w trakcie myślałam, że oszaleję.
Niektóre koty bardzo były zadowolone z takiego stanu rzeczy - półka na książki na środku kuchni - doskonale! Czester był zachwycony! Można siedzieć na górze, patrzeć na wszystko z góry, a wokół się kręcą ludzie, można ich pacać łapą z tej półki. Cudnie!
Folie porozkładane - rewelacja! Można się w tych foliach wytarzać, zrobić gniazdo, przespać się jak kwoka na jajach w takim foliowym gnieździe

Potem podrzeć pazurami a na koniec zasikać. Bosko
Można ukraść pędzel albo potoczyć śrubki rozsypane po podłodze.
Można wdepnąć w farbę (Majka) i utaplać całego Dużego, kiedy usiłował kotkę zanieść do łazienki w celu umycia łap. Teraz Duży ma oryginalną koszulkę ze śladami kocich łapek odbitych na całym przodzie

Ale wtedy byliśmy przestraszeni, żeby tego nie oblizała, bo mogłoby być nieszczęście...
Najgorzej to wszystko zniosła Miśka - ona nienawidzi wszelkich zmian, nowości wokół siebie, każda nowa rzecz, wydarzenie jest dla niej stresujące. No a remont to było coś strasznego.
Miśka jest kotem wychodzącym, choć staramy się to jej wychodzenie ograniczać do minimum, to jednak wypuszczamy ją do ogródka. Ona się tego bardzo domaga, wali łapkami w okno aż czasem się boję, że wybije szybę.
Wraz z pojawieniem się w domu Hutki wyniknął problem - Miśka bardzo się Hutki bała od początku. I kiedy ją wypuszczałam na zewnątrz, nie bardzo chciała wracać do domu. Wabiłam ją na różne sposoby, jedzeniem, naszymi specjalnymi sygnałami

W końcu przynosiłam do domu na rękach. Ale ona jest bardzo, bardzo ostrożna - gen dzikości i przetrwania ma wrodzony - i szybko się uczy. Raz ją do domu wniosłam na rękach ale już następnego dnia nie dała mi się złapać.
Wracała więc do domu na własnych warunkach, aż w końcu postanowiłam jej po prostu nie wypuszczać. No i wtedy zaczął się remont... tego dla niej było za dużo. Tak bardzo chciała uciec z tego domu, że w końcu jej pozwoliłam wyjść. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że akurat tego dnia przyszła burza. Kiedy zaczęło padać, nawoływałam Misię do powrotu do domu. Zawsze przychodziła w takich sytuacjach. Tym razem nie przyszła. Wyszłam więc przed dom, żeby jej poszukać. Tymczasem zaczęło nieźle lać, błyskać i grzmieć. Znalazłam Miśkę pod krzakiem - siedziała przerażona a kiedy usłyszała mnie i zobaczyła zaczęła przeraźliwie płakać. Ale nie wyszła. Prosiłam ją, błagałam. Nie. I tak stałyśmy w tym ulewnym deszczu - ona moknąc pod krzakiem a ja pod parasolem ale i tak przemoczona - i obydwie płakałyśmy. W końcu jakoś udało się ją zwabić na okno i Tż ją wziął na ręce i przyniósł do domu. Była taka biedna, przemoczona i wystraszona. To było okropne przeżycie, bo choć niby nic takiego się nie stało, to miałam przez chwilę wrażenie, że ją tracę.
Od tego czasu coś się w niej przełamało i co prawda z pewnym dystansem ale jednak w miarę zaakceptowała obecność Hutki. Widocznie doszła do wniosku, że burza jest gorsza
Druga trudna sprawa to było wszystko to, co wokół Hutki.
Suczka została dziś wysterylizowana, zabieg się powiódł i należy mieć nadzieję, że wszystko teraz będzie dobrze. Trzymajcie kciuki za dobre gojenie
Droga do tego dnia była nerwowa, bo jak się okazało, Hutka była jednak w ciąży. Nosiła 6 szczeniaków, niestety. Decyzja była oczywista - sterylka aborcyjna - ale jednak towarzyszył mi w tym wszystkim ogromny stres i pewien trudny do zdefiniowania niesmak. Bo widziałam te płody ruszające się w niej na usg. Bardzo nieprzyjemne uczucie podjęcia takiej decyzji. Ale jedynej możliwej decyzji.
Nigdy, przy żadnym kocie, tak się nie denerwowałam jak tym razem...
Wątek suczki zamknęłam w przypływie desperacji i rozpaczy, bo nie wiem co miałabym tam napisać. Nie wiem też co napisać tu. Mamy w domu konflikt, bo mój Tż nie chce jej oddać. A mój rozsądek się z tym nie zgadza. I spieramy się, co często się nam nie zdarza, bo ogólnie żyjemy w zgodzie i poglądy na większość spraw mamy podobne, więc nie stwarzamy raczej powodów do prowadzenia domowych wojen. A w tym przypadku jest jak jest.
I nie wiem co z tego wyniknie. Zostawiam sprawę otwartą, musimy sobie to jakoś ze sobą poukładać.No to zamęczyłam Was moją paplaniną

Dziękuję, jeśli ktoś doczytał. Pozdrawiamy całą ferajną
