Obawiam się, że to się nie uda...
Luda we wącie dla wnerwionych przypomniała mi pewną rozmowę
Rodzice tej (trzydziestoletniej, wyedukowanej) pani mają/mieli kotkę.
Która oczywiście nie była wysterylizowana.
Za pierwszym razem, kiedy pani będąc na stażu szukała dla kotków domów próbowałam wytłumaczyć, że warto byłoby kotkę wysterylizować. Bo po co kocięta, które "gdzieś" giną ("były cztery ale zostały tylko dwa bo ta kocica to zła matka jest"), dla których nie ma domów ("no nikt nie chce kotka") bo i niewiele/nic się nie robi żeby te domy znaleźć.
Generalnie nie dziwiło mnie to, nawet niespecjalnie wkurzało.
Naprawdę próbowałam.
Mimo, że siła jej argumentów była powalająca: "to kotka rodziców", "oni mają inne
podejście" (w sensie - to ludzie wychowani na wsi), "nie dadzą pieniędzy na [sterylkę] kota", "ja nic nie mogę" i podobne.
Zachęciłam ją natomiast do zastanowienia się co by było gdyby kotka okazała się "dobrą matką".
I miałaby w miocie powiedzmy szóstkę kociąt. I niechby taki miot miała tylko raz w roku. Pierwsze sześć powiedzmy, że dałoby się
jakoś upchnąć - po krewnych-i-znajomych.
Kolejny - może trudniej aaaaaaaaleeeee jakby się postarać...
A kolejny?
Po tym pytaniu zapadła chwila ciszy.
Widać było, że Pani podjęła intensywny wysiłek intelektualny.
I błyskotliwie odparła: "Nooooo...zawsze można oddać do schroniska

Przecież od czegoś są

"
Kiedy przyszła na staż po raz drugi i kiedy znowu usłyszałam radosne pytanie czy przypadkiem nie chcę kotka powiedziałam tylko, że nie będę rozmawiać na ten temat.
I wcale nie dlatego, że o koty chodziło.
Mówiąc w skrócie - kobieta niby ma mózg ale jakby w specyficzny sposób go używa.