Witajcie Kochani...
Przepraszam, że tak długo milczę, ale...
...ale jak zwykle czasu mało, innym razem zdrowie nie dopisuje, a jeszcze innym razem po prostu sił brakuje...
Co u nas...
Zacznę od mojego najbliższego towarzystwa, czyli Zulki i Micusia.
Mam wrażenie, że Micuś powoli robi się wiekowy, ponieważ coraz więcej czasu spędza w domu lub chociaż przy domu.
A w domu oczywiście najczęściej nasz kochany Książe sypia w łóżku
Już raczej nie zdarza się, żeby znikał na kilka dni.
Latem bywało, że przychodził pobity po dużych walkach, a teraz widać nie wszczyna już bójek, bo na szczęście zdrowie mu dopisuje.
Co więcej, apetyt mu dopisuje w takich ilościach, że powoli nie nadążam kupować jedzenia
W związku z czym, zrobił się dość solidną kuleczką.
Miculek zwykle na zimę mocno przybierał na wadze, ale tym razem mam wrażenie, że po raz pierwszy ma aż taki apetyt, a teraz aż taki brzuszek
Mam nadzieję, że nie jest to oznaką srogiej zimy...
Z Zulcią niestety mam, miewam odrobinę problemów...
Mój ukochany kotek, moja cudowna Niutka i malutka Księżniczka niestety zrobiła się w ostatnim czasie dość bojaźliwa.
Nie mam pojęcia, co może być tego przyczyną, gdyż w tym roku ani razu Miculek jej nie zaatakował.
Tzn. Zulka zwykle bardzo garnie się do Micka, powiedziałabym, że nawet napiera i zdarza się czasem, że on dość energicznie obróci się w jej stronę, wtedy ona wpada w straszny lęk i ucieka.
Podczas ostatniej takiej sytuacji, posiusiała się.
Ponadto kilka dni temu pośliznęła się i z niewielkiej wysokości spadła z szafki (nie widziałam tego, ale po różnych dowodach udało mi się to zweryfikować) i posiusiała się...
Nie mam pojęcia, co mogłoby być przyczyną, aż tak lękliwego zachowania...
Natomiast z innego powodu najgorszy dzień mieliśmy wczoraj...
Zulcia od samego rana zaczęła wymiotować...
Kilka, kilkanaście razy...
Podczas wymiotów zwróciła potężną kulę włosów, ale mimo tego, po tym wymiotowała jeszcze kilkanaście razy.
Następnie dość dziwnie oddychała, ale powoli zaczęła się uspokajać.
Musiałam wyjechać z domu, więc na ten czas zorganizowałam opiekę mojej Mamusi.
Na szczęście od mojego wyjazdu nie było już żadnych problemów, a po moim powrocie Zulcia zaczęła jeść i do dziś nie było żadnych problemów.
Mam nadzieję, że było to po prostu bardzo mocne zakłaczenie.
Zulcia od ponad miesiąca nie wychodzi na dwór, a przez to też się nie "czyści".
W każdym bądź razie podałam Niutce pastę odkłaczającą i mam nadzieję, że będzie wszystko dobrze...
Nie muszę Wam pisać, w jakim stanie psychicznym byłam wczoraj...
Każda taka sytuacja, to dla mnie przypomnienie naszej walki z Królewiczem...
A teraz o kociakach od moich Rodziców.
I tu wieści niestety są znacznie gorsze, smutne...
Tzn. kotka, która jest z Rodzicami, czyli Mika, o której wielokrotnie pisałam, jest w bardzo dobrej formie.
Był moment, kiedy była niebywale zarobaczona, ale na szczęście opanowaliśmy ten problem.
Mika mimo, że jest już prawie rok z Rodzicami w domu, to dopiero teraz z każdym dniem się zmienia i okazuje swoją wielką miłość...
A teraz z wielkim bólem, płaczącym i rozdartym sercem, piszę o Antosiu...
Już nie pamiętam, kiedy ostatnim razem pisałam Wam o Tosiu i co pisałam...
Niemniej jednak przez ostatni, dłuższy czas, samopoczucie Tosia było na tym samym poziomie.
Tzn. był bardzo chudy, niewiele jadł, ale zachowywał się całkiem normalnie.
Kradł moje i mojej Mamy serce za każdym razem, kiedy spoglądaliśmy w jego oczy, a on tulił się do nas niebywale...
Niestety problem z ropniem na policzku, o którym pisałam powracał...
Tak, naprawdę podawaliśmy Antoniemu antybiotyk, po czym 2-3 tygodnie był spokój i na nowo pojawiał się problem... Czasem już po tygodniu.
Naturalnie antybiotyk był zmieniany, ale reakcja cały czas była taka sama.
Pomimo bardzo trudnej sytuacji finansowej podjęłam decyzję, żeby zrobić posiew.
Badanie wykazało, że jedynie Synulox jest w stanie wyleczyć tą infekcję.
Natomiast Tosiu na samym początku był leczony Synuloxem i mimo wszystko problem powracał.
Oznacza to, że Tosiu najprawdopodobniej ma obniżoną odporność.
Nie wiadomo jednak, z jakiego powodu.
Uznaliśmy z lekarzem, że zrobimy różne badania, żeby stwierdzić przyczynę niskiej odporności i jeśli będzie konieczność, to na leczenie zabiorę Tosia do siebie.
Był to czwartek...
Tego dnia, rano będąc u Rodziców widziałam Tosia, natomiast od popołudnia tego samego dnia nie widział go nikt...
I tak jest do dzisiaj...
Sytuacja miała miejsce 26.09.2013 r., czyli minął ponad miesiąc czasu.
Mimo naszych poszukiwań, nawoływań, Tosiu nie pojawił się do dziś...
Tosiu już się nie pojawi...
Serce mi pęka tym bardziej, że nadszedł moment, kiedy zaczęliśmy diagnozować jego problem i wtedy Tosiu przepadł...
Nadszedł moment, w którym jego życie mogło się zmienić...
Niestety, nie udało się...
Mam głęboką nadzieję, że Tosiu znalazł sobie jakieś cudne miejsce na okolicznych łąkach i postanowił dołączyć do Zuluska i wszystkich naszych ukochanych Przyjaciół...
I wierzę, że teraz wspólnie bez bólu, pełni radości biegają po cudnych łąkach za Tęczowym Mostem...
Mimo wszystko złudnie, ale i tak każdego dnia sprawdzam, czy się nie pojawił...
Bardzo trudno pogodzić się z tą sytuacją...
Serce moje po raz kolejny pękło...
Próbuję znaleźć choćby odrobinę sprawiedliwości na tym świecie, ale coraz częściej bezskutecznie...
Poza tym od 5 tygodni zmagam się z zapaleniem oskrzeli i płuc i zarówno fizycznie, jak i psychicznie przyznam, jestem kiepska...
Za dużo tego wszystkiego na raz...Mam nadzieję, że u Was dzieje się lepiej i tego Wam życzę...
Napiszcie kilka słów, jak znajdziecie odrobinę czasu...
Mocno ściskam.
Dobrej nocy.