Muszę reaktywować swój wątek, bo dość dużo się u nas dzieje

Sprawa groniciaków: ostatni został nam Toro, ale parę dni po moim ostatnim poście wróciła do nas Mała. Niestety ludzie akurat nam się nie trafili zbyt ciekawi, wzięli koteczkę chyba dla małego dziecka. Koteczka przerażona małym bachorem przesiedziała kilka dni za lodówką, więc czym prędzej ją odebraliśmy. W sumie bardzo dobrze się stało: kilka dni później zgłosiła się do nas Pani chętna na Małą. Ale nieświadomie "między wierszami" dowiedziałem się od niej, że później chyba będą chcieli mieć docelowo dwa koty

Więc namówiłem ją od razu na adopcję Torusia. Fajne starsze małżeństwo, byliśmy jeszcze później u nich w odwiedzinach, koty lepiej trafić nie mogły.
W czerwcu przeprowadziliśmy się z powrotem na Jaroty. Marta międzyczasie skończyła studia i teraz jest na stażu w lecznicy.
W lipcu mieliśmy ślub, więc nie braliśmy żadnych kotów

Zaraz po przyjechała do nas na DT dzika Kiwi z Wa-wy, jest już w swoim domu -
ma swój wątek.Miesiąc później przyjechały do nas
maluchy z Ostródy, niestety jeden z nich umarł. Mikasa ma się świetnie, jak zbadamy kupkę i będzie czysto to ją w końcu zaszczepimy i będziemy ogłaszać.
Nasze chłopaki jak zwykle: Rudy miał nawrót alergii, rozdrapuje się nadal i wciąż. Do dzisiaj chodzi w kołnierzu, ale założonym odwrotnie, bo ma rany między łopatkami. Dymuch nieźle, ale miał napady sikania nam na sofę. Zeżarł chyba trochę liści z papryczki, którą dostaliśmy w prezencie. Poza tym oczywiście zajmuje się małą Mikasą.
A od wczoraj mamy nowego gościa

Ponieważ w czwartek zdechł mi akumulator w samochodzie i został w piątek przywrócony do życia, w niedzielę stwierdziłem, że pojedziemy sobie na wycieczkę żeby sobie pochodził i się podładował. Pojechaliśmy więc na chybił-trafił po okolicznych wioskach. W jednej z nich przy przejeździe kolejowym zauważyłem skulonego rudzielca. Oczywiście musiałem się zatrzymać. Marta go zawołała, więc ochoczo się zerwał i przybiegł. Zaczęły się mizianki, mruczenie, sam wskoczył na kolanka i do samochodu. Strasznie był zasmarkany i załzawiony, Marta miała całe rękawy mokre. Oczywiście pełnojajeczny

Długo się nie zastanawialiśmy, zamknęliśmy drzwi i porwaliśmy rudzielca

Nawet jeśli był czyjś, to ktoś to wypuszcza tak chorego kota na dwór w czasie mrozu, nie zasługuje na niego.
Rudy siedzi teraz w łazience, pałaszuje dowolne ilości chrupków i nie może przestać się miziać. Jest wręcz nachalny ze swoją miłością do ludzi. Strasznie mu niestety cieknie z oczy i nosa, kicha i prycha, poza tym nie wiem czy ma jeszcze jakikolwiek węch - na nasypane chrupki nie zareagował. Trafił później do miski chyba przypadkowo i nie zostawił ani okruszka. Dzisiaj zaczniemy leczenie - nie możemy takiego wirusa zintegrować ze stadem, tym bardziej, że Mikasa jest nieszczepiona.
Jest mniejszy od naszych kocurów, cały rudy - bez białych wstawek, jak nasz Fus, ale bardziej biszkoptowy. Wieczorem zrobię mu zdjęcie.
To z grubsza tyle, postaram się bardziej na bieżąco coś pisać.