To teraz opis, a dokumentacja zdjęciowa później...
Szelki kupiłam samochodowe na wyjazdy, ale z nimi nie da się chodzić...dokupiłam więc pięknościową smyczkę. Zestaw w najbardziej twarzowym kolorze - czerwieni oczywiście. Kot, jak to kot...Otis generalnie uwielbia jak się przy nim gmera, więc zakładanie szelek zawsze przyjmuje z niebiańskim spokojem i mruczeniem

Potem nie było słodko, bo legł na wycieraczce i ... no zepsuł się kot, normalnie zepsuł...Zwyciężyła oczywiście ciekawość i trawka wszelkiej maści. Pierwszym wychodzącym był Michałek...ale nudno się z kotem chodzi na spacer, bo on stoi i w miejscu i trawę wcina, co nie? Szybko zmieniła go Tysia, mama latała z aparatem jak głupia, przeczuwając jakby bieg wydarzeń - możliwe, że to był ostatni spacerek

Tysia została z Otiskiem sama, rzecz działa się na naszym ogrodzonym podwórku. Nagle słyszę straszny, histeryczny płacz, wybiegam do mojego dziecięcia najmłodszego, a Ona stoi i beczy trzymając w rękach całą uprząż, a obok stoi Otis i patrzy dlaczego ta mała sie tak drze

...z relacji Tysi...on się położył, a potem wyjął jedną łąpkę, potem drugą i głowę też wyciągnął i już nie ma na sobie szeleczek...widocznie za lekko je dopasowałam i się wycwanił...wzięłam Otisa pod pachę, Tysię za rączkę i do domu...kulminacja spacerowych wrażeń nastąpiła jakąś godzinę później, kiedy, na szczęście na balkonie, Otis zwymiotował całą trawę, którą pożarł, a mało tego nie było, ale jak ktoś wpiernicza trawę ozdobną (ostre liście) i to razem z kłosami

to czemuż się dziwić...Balkon posprzątałam i w duchu dziękowałam komu trzeba, że nie zrobił tego na jasnej wykładzinie w przedpokoju - na przykład...
Tak to dobiega końca opowieść pt. " Mój pierwszy spacer" i pozwólcie, że na razie nie napiszę cdn...
