Witanko.
Dziś w pracy byłam na całodniowym szkoleniu, więc całkiem ciekawie. Za to w domu...
Pierwsze co, to oczywiście nakarmić umierające z głodu koty. Dostały po takiej samej porcji barfu do miseczek, oczywiście Chester już na posterunku, a Perła spóźniona. Chester, łajza jedna, podleciał do pierwszej z brzegu miski i porwał kawał mięsa, a Perełka spokojnie jadła swoje. Ale trafił jej się duży kawałek, więc wywlekła sobie z miski i systematycznie gryzała. A co zrobił Chester? Podbiegł, hapnął to mięso wyrywając je Perełce z pysia i uciekł z nim w drugi koniec pokoju

Nie muszę mówić, że z mięsa kapała barfna woda? No właśnie...
Potem poszłam robić leczo. Wszystko już było ogarnięte, więc wypuściłam potwory, żeby sobie pobiegały. Chwilę było spokoju, dopóki nie odwróciłam się, żeby pomieszać w garnku. Usłyszałam mlaskanie i co się okazało? Że te dwa debile dorwały się do... sztucznych osłonek na parówki
które wyrzuciłam do kosza na śmieci . Tak, barany małe wywlekły je z kosza i musiałam wyrywać im z pysków

Przez to wszystko sypnęło mi się za dużo pieprzu i leczo wyszło megaostre.