Nie wiem, ja chyba
superwoman jestem
Od poprzedniego posta zdążyłam wyjść, zrobić usg (swoje, nie kota) i już wróciłam i zaglądam.
Czy da się to obejrzeć? Hmmmmm...
Sprawa wygląda tak: oglądasz 10 minut, 20 minut, 30 minut i czekasz aż się coś wydarzy. Z tym że prucie flaków to nie wydarzenia, to tło filmu
Potem myślisz: kurde, no przecieć coś musi się stać. Fabuła, kontekst, dialogi - coś musi być (ano nie musi, jak się okazało).
I tak pozostajesz w niezbyt wygodnym zakurzonym kinowym fotelu, by doczekać
tego czegoś.
Kulminacji brak. O kulminacji rzeźnickiej też ciężko mówić, bo wg formuły Hitchocka - zaczęli już od siekanki to dalej musiało być tylko ostrzej.
Film na pewno jest klimatyczny, muzyka jest niesamowita (nordycka bądź celtycka - nie wiem, patrzyłam na napisy, ale nazwisko Peterpeter nic mi nie mówi).
O grze aktorskiej też ciężko coś powiedzieć, bo nagrali się niedużo: albo nieruchomy kadr albo rąbanka.
Podsumowałam wychodząc, że wiele z tego filmu nie wyniosłam...
więc chyba można sobie odpuścić?
