Witajcie moje Kochane...
Zbieram się i zbieram już od kilku dni, żeby napisać, co w naszym kocim życiu...i w końcu dzisiaj mi się udało
Zaczynam od mojej najbliższej kociej ferajny, czyli towarzyszy mojego domostwa i moich łóżek
Czyli...
Micuś, Zulka i...i nasz nowy towarzysz zaokienny Mr. Big
Micuś jak zwykle całą swoją miłość przelewa na mojego Brata, który jest dla niego całym światem...
Poza tym wiedzie swoje życie jak dotąd, czyli życie wędrowca, a kiedy ma ochotę na domowe pielesze, jak na przykład teraz, to przychodzi i spędza w domu cały dzień albo całą noc.
Bywa też jednak, że długo go nie ma, ale na szczęście wraca cały i zdrowy.
Zauważyłam jedynie, że jest jakby bardziej zamyślony, nostalgiczny...
Mam wrażenie, że po prostu troszkę się starzeje.
Przez ostatni czas na szczęście nie atakował Zulki mimo, że ona wręcz pcha się na niego...
Nieustannie szuka z nim kontaktu, a on traktuje ją jak powietrze.
Dopiero w ostatnich dniach miał 3 momenty (nie dalej jak wczoraj), kiedy chciał ją zaatakować, ale moja szybka reakcja głosowa go uspokoiła.
Nie wiem, skąd taka reakcja...
Tyle miesięcy dobrze i nagle coś mu się poprzestawia w główce i chce jej zrobić krzywdę...
Nie wiem, jak to będzie, kiedy Zulka zacznie wychodzić na dwór, ale obawiam się, że niestety mogę mieć problemy...
Co ciekawe zdarzyła się nawet taka sytuacja, że Zulka pacnęła go dość mocno po pyszczku łapką z zazdrości (w dalszej części o Zulce napiszę o tym), a on wtedy w ogóle nie zareagował. A wczoraj nagle, bez powodu chciał zrobić jej krzywdę.
Nie wiem, jak to wszystko rozumieć...
Zulcia...
To moja Perełka kochana i zakochana bezgranicznie we mnie...
To naprawdę wyjątkowy kot...
Jest wielce ufna i przymilna wobec wszystkich, tak więc każdemu kto ma okazję ją poznać natychmiast skrada serce...
Mimo tego widać, że to ja jestem dla niej najważniejszą osobą...
To niesamowite jak wiele zaobserwowałam zmian w jej zachowaniu, od kiedy jest z nami.
Jak bardzo się zmieniła i jak bardzo otworzyła na nas.
Widać, że czuje się bezpiecznie i szczęśliwie...
Nie wiem czy o tym pisałam, ale na samym początku kiedy jej los był niepewny (przecież miałam się nią tylko chwilowo opiekować...), bardzo często pojawiał się u niej ślinotok. Nie potrafiłam tego w żaden sposób wytłumaczyć, aż do wczorajszego dnia...
Zdałam sobie sprawę, że od dawna Zulcia nie miała takich objawów, a wczoraj, kiedy zobaczyła za oknem Mr. Biga, a później Micuś, który chciał ją zaatakować od razu dostała ślinotoku. W związku z tym oczywiste jest, że jest to po prostu stres...
Na szczęście takich sytuacji stresowych ma teraz w swoim życiu niewiele...
Cała zeszłoroczna sytuacja związana z jej domem musiała być dla niej bardzo stresująca...
Co do zazdrości wobec Micusia, to moja panienka ma po prostu od jakiegoś czasu wybitny apetyt, a w związku z tym spory brzuszek... W konsekwencji zaczęłam ograniczać jej jedzenie, a ona najzwyczajniej w świecie poczuła się dyskryminowana, ponieważ Micuś dostaje jedzenie na każde "miau", a ona nie, co skończyło się niefortunnym atakiem na Micka
Z ciekawostek - zaczęłyśmy się z Zulcią bawić w drobne nauki i już są pierwsze sukcesy
A teraz kilka słów o naszym nowym towarzyszu...
Nazwałam go Mr. Big, ponieważ jest przeogromny, a przy tym przepiękny i za każdym razem, kiedy go widzę, popadam w zachwyt...
Pisałam Wam, że kiedy przychodził na taras do miseczki i zauważył mnie w oknie, to od razu uciekał...
A więc, wyobraźcie sobie, że po kilku dniach okazało się, że popadliśmy we wzajemny zachwyt...
Początkowo na dźwięk otwieranych drzwi uciekał, ale na moje "kici kici" powoli zaczął do mnie podchodzić, a teraz kiedy się pojawi, to czeka na tarasie (mimo, że jest jedzenie), żebym do niego wyszła i się przywitała.
A wtedy są jęki, stęki, mruczenia i ogrom czułości, a dodatkowo warczenia na otaczający świat, żeby przypadkiem nikt się nie zbliżał do nas i nie przeszkadzał...
I tak się pokochaliśmy...
Na samym początku pojawił się mały problem, kiedy to spotkały się z Micusiem na tarasie i doszło do awantury, ale mimo, że Micuś jest wybitnie bojowy i waleczny, to podobnie jak wobec Zuluska kiedyś, trochę stonował...
I nie da się ukryć, że chodziło i chodzi tu o gabaryty, ponieważ Zulek był dwukrotnie większy od Micusia, a Mr. Big jest podobnie imponujących rozmiarów.
Na przestrzeni czasu próbowałam przeanalizować sytuację Mr. Biga i wg mnie są 2 wersje, które pewnie z czasem zweryfikuję...
Po pierwsze Mr. Big może mieć dom, ponieważ nie przychodzi codziennie i jest...wykastrowanym kocurem.
Oczywiście może być inaczej...
Czyli został wyrzucony, ale trudno mi teraz to ocenić.
Będę sytuację obserwować...
No, to tyle, co w moim domku i w moich łóżkach, bo oczywiście Zulcia śpi ze mną, a Micuś z Bartkiem...
Jeszcze tylko nie wiem, gdzie sypia i bywa Mr. Big...
P.S.
Właśnie był Mr. Big i po wielkich przytulańcach połączonych z warczeniem, jęczeniem i syczeniem, drapnął mnie po twarzy i poczuł się z tym wybitnie nieswojo...
Olbrzym, wybitnie charakterny...
Taki był Zulusek...
Czy to możliwe, że wrócił...?
Na swój sposób, Zulka widzę we wszystkich kotach, które pojawiły się w moim życiu po Nim...
A teraz kilka słów o Mice, którą przygarnęli moi Rodzice i Antka, który w pewnym sensie też jest przygarnięty...
Mika mimo, że jest bardzo charakterna i jest wybitną indywidualistką, jest zakochana w moich Rodzicach...
Przestała w ogóle domagać się wychodzenia na dwór, każdą chwilę chce spędzać na kolanach i broń komukolwiek, żeby wstać, bo wtedy robi się wręcz agresywna, a problemy z kuwetą, o których wcześniej Wam pisałam zniknęły całkowicie
To znaczy...
Waćpanna nie załatwia się do kuwety, która według niej jest nieczysta...
Piasek może mieć kilka dni i być niemal świeży, ale jeśli Gwiazdeczka uzna, że jest nieczysty, to kupka ląduje obok kuwety, a wcześniej bywało, że na nieszczęście na dywanie...
Na szczęście teraz temat jest dość łatwy do opanowania, ponieważ Mika tym samym sygnalizuje, kiedy należy zrobić dokładny porządek z kuwetą
A teraz Antoni...
Antoni to jeden z najcudowniejszych kotów, jakie było mi dane poznać i również powód moich nerwów i stresów, a przy tym bezsennych nocy ostatnio...
Sytuacja Antoniego jest też wielką prośbą do Was o pomoc...
Jak wiecie Antek w sylwestra i po nim dość mocno chorował (pisałam o tym) i niby udało się go wyleczyć.
Niestety minęło 1,5 miesiąca i sytuacja powróciła, choć już nie tak mocno jak wtedy...
Po kolejnym leczeniu przez tego samego lekarza przez jakiś czas było dobrze i temat znów powrócił...
A powrócił jak...
Antek pojawił się znów z bardzo zapaskudzonym uchem i lekką opuchlizną.
W związku z tym, że lekarz znał temat, a ja niestety nie mogłam pozwolić sobie na zabranie Antka na wizytę lekarską z braku funduszy, konsultowałam się z lekarzem telefonicznie, co robić...
Swoją drogą myślę też, że wizyta u niego wiele by nie zmieniła...
W każdym bądź razie Antek dostał po raz kolejny antybiotyk, ale tym razem w kratkę, bo znikał na 2-3 dni.
Po tym ostatecznie udało mu się podać lek przez 4 dni pod rząd, a po nim serię 3 silniejszych antybiotyków w zastrzykach w odstępach 2 dniowych.
Wydawało się, że wszystko zmierza ku lepszemu, ponieważ ucho zrobiło się czystsze, a opuchlizna z policzka zniknęła, ale niestety Antek zniknął na 6 dni...
Po tym czasie pojawił się w kiepskim stanie, ze spuchniętym policzkiem i uchem w strasznym stanie...
Uznałam, że muszę go natychmiast zabrać do lekarza, który mu pomoże, a nie lekarza, który leczy go od prawie 4 miesięcy, prawie bez skutku...
Sama zaczęłam się martwić i zastanawiać, czy to może nie jest jakaś bardzo poważna sprawa...
Antek został chwilowo zamknięty w pomieszczeniu gospodarczym, żeby nie uciekł przed zabraniem do lekarza...
Kiedy przyjechałam i chciałam go włożyć do transporterka okazało się, że ropień na policzku pękł, a on sam był praktycznie cały w ropie, która wyleciała...
Z jednej strony to dobrze, ale to wszystko było i tak mocno niepokojące...
Pojechaliśmy do weterynarza.
Ucho zostało przeczyszczone, rana uwolniona w większości od ropy (ropa z rany sączyła się niemal cały czas przez 2 godziny...)
Po badaniu lekarz uznał, że może to być bardzo mocno zaawansowany świąd (tak naprawdę nie widział jeszcze tak "brzydkiego" ucha...).
Czy diagnoza jest prawidłowa, tego nie wie nikt...
Antoni dostał kolejny antybiotyk doustny, antybiotyk do ucha i maść na ranę.
Jedno jest pewne, że jego stan w każdym aspekcie poprawia się znacząco z dnia na dzień...
Albo leczymy kota, albo nie... Tak usłyszałam od lekarza...
Czyli w tej sytuacji musimy zamknąć Antoniego na minimum tydzień, żeby dostawał leki regularnie.
Leczenie na zasadzie podawania leku przez 2 dni, a później Antek zniknie na 3 dni, nie ma sensu.
Po dość trudnej rozmowie z Mamą, na którą spadł w tym momencie cały obowiązek leczenia, zabraliśmy Antka do pomieszczenia gospodarczego, w którym wcześniej był.
Najgorsze w tym wszystkim było i jest to, że zamknęliśmy go w "więzieniu" na kilka dni...
Teraz jest ciężko, nie wiem, co będzie później...
Po Świętach mamy przyjechać na kontrolę.
Nie wiem, jak dotrwamy do tego czasu...
Antek jest naprawdę biedny...
I...
Antek jest też jednym z najcudowniejszych kotów na świecie...
To kot pozbawiony jakiejkolwiek agresji i wyjątkowo wyjątkowy wiedząc, że całe życie spędził na wiejskiej ulicy...
Podczas podróży samochodem, Antek ugniatał sobie posłanie i wcierał się w transporter, kiedy do niego mówiłam...
Podczas badania mimo, że trzepał nóżką i cała sytuacja była wyjątkowo stresująca i niekomfortowa, mruczał i wtulał się w moje ręce...
Po przyjeździe zaskoczył i rozczulił nas jeszcze bardziej... W pomieszczeniu gospodarczym, w którym niestety musimy go przytrzymać minimum tydzień, dostał jedzonko, po którym poszedł do kuwety, a następnie do domku, który wcześniej miał na dworze...
To kot ideał, który wygląda jak milion nieszczęść...
I te milion nieszczęść jest jeszcze bardziej cudowne i kochane...
Gdyby Micuś nie był tak agresywny w stosunku do innych kotów, to wzięłabym Antka do siebie.
Jestem w nim zakochana i uwierzcie mi, każda z Was by była...
Mam ogromną nadzieję, że po tygodniu solidnego leczenia, będzie lepiej i Antoni przede wszystkim będzie zdrowszy i nie będzie musiał spędzić kolejnych dni w zamknięciu...
Niestety mam teraz poważny problem...
Problem finansowy...
Nie chcę pisać na Forum, jak bardzo mi ciężko...
Tyle ile mogłam do tej pory, zrobiłam...
Nie mam możliwości więcej...
Co więcej mam teraz dług u weterynarza...
Dokładnie: 95 zł i muszę kupić maść na ranę za 42 zł.
Ponadto, jeśli we wtorek nie przyjadę uregulować zaległości, to nie mam co liczyć na zbadanie Antosia...
Przepraszam... jest mi niezmiernie trudno i ciężko prosić, błagać Was o pomoc...
Nie mam możliwości, nie mam pieniędzy by pomóc Antkowi...
Jeśli we wtorek nie zapłacę zaległości, to lekarz nas nie przyjmie...
Błagam o pomoc...
Oczywiście, jeśli ktokolwiek będzie mógł nam pomóc, to naturalnie będę się ze wszystkiego rozliczać.
Tu na wątku, przedstawię wszystkie rachunki.
Sama nie dam rady uratować Antka...
A Antek potrzebuje pomocy...
Ściskam Was mocno...