Zaniedbuję swój wątek, ale tyle się dzieje i wirtualnie i realnie, że padam...Michał wyjeżdża w niedzielę w południe, mam już gorączkę, on się cieszy a ja myślę czy ma kurtkę przeciwdeszczową i jakie buty ma zabrać...

mój wyjazd też za kilka dni, kupiłam wczoraj Blechaczowego Chopina i piękny album z fotografiami o Warszawie, dziś sprawdzałam ceny żubrówki, jutro mamy spotkanie organizacyjne...Był też u nas we wtorek nasz tłumacz, Gabor...bo akurat przyjechał do Warszawy, zapowiada się naprawdę fajny program i współpraca. Jutro walne Stowarzyszenia, walne wyborcze...wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że jutro zostanę prezesem tego bałaganu.
A dziś rano była śliczna pogoda, do 11 posprzątałam dom, pojechałam z klasą ZUzu na basen i prosto z basenu do mojej mamy...razem z bratem myliśmy jej okna...okienka lśnią, świeżo uprane firanki pachną, a mama była taka szczęśliwa, że wygospodarowałam trochę czasu dla niej...tylko, że teraz ledwie żyję...