dzisiaj jedziemy do wetki na zastrzyk (teraz co drugi dzień aż do odwołania) i na sprawdzenie oskrzeli. Wprawdzie wetką sama nie jestem... ale... ale...

tak mi się zdaje, że jest nieźle
(oby nie zapeszyć). W nosku nie świszcze (katar poszedł precz?

), oddychamy normalnie...
głaski, motorki i baranki już od dawna w normie

nawet bym powiedziała, że normy mają tendencje wzrostowe
Milusia już od kilku dni klatkę ma całkiem otwartą, więc noce spędza w różnych miejscach. Dzisiaj była szafa na mojej bluzce i kamizelce

. Ale na śniadanko zawsze warto dać się zachęcić.
No właśnie, śniadanka i w ogóle jedzonko. Jak Milusia do mnie przyjechała, to do każdej miseczki dosiadała się natychmiast i miseczka wyglądała jak umyta. Teraz jest gorzej

Nie zjada wszystkiego natychmiast. Podjata część, a reszta potem stoi nawet kilka godzin. Odkryłam, że bardzo dobrą zachętą są głaski. Seria miziołków kończy się zawsze z pyszczkiem w miseczce i mięsko jest dojadane. Ale dlaczego już nie wchłania mięska tak, jak na początku? Tak sobie myślę, że to mógłby być (teoretycznie) syndrom schronu, ale przecież Milusia przed przyjazdem do mnie w schronie nie była, więc już wiedziała, że miseczka zawsze jest. No nie wiem... W sumie guziczki (znaczy się: sucha karma) też systematycznie znika z drugiej miseczki. A skoro Milusia przybiera na wadze, to chyba nie jest głodna.
Wczoraj bardzo dokładnie przeczytałam wątek Georginii i jej malutkiej z Fipem. Bardzo się przestraszyłam, że niechęć Milusi do zabawy, taka grzeczność to objaw... ale skoro miała robione wszystkie badania i wetka Fipa wykluczyła stanowczo, to chyba nie ma się czego bać? Wetki to już wolę nie pytać, bo ona i tak ma anielską cierpliwość wobec mojej paranoicznej i histerycznej obawy o zwierzęta. W końcu zażąda, żeby moje Szczypiorki przyjeżdżały do niej same, bo mojej obecności sobie nie życzy
zaraz się zbieramy
