MalgWroclaw pisze:My też wymiotujemy, ale nie wiadomo, które z nas. To znaczy duża nie wie, my nie powiemy. Duża znajduje kłaczki Kubuś i Klusia Jak się macie, Sabciu, Zuniu, Jolu? (kolejność dowolna)
Kubusiu, Klusiu, my też solidarnie nie mówimy, kto pawikował. Ale mnie Duża zobaczyła, więc nie miała wątpliwości U nas dziś chłodniej. Ciociu madrugada, kotka dziś nie miauczy, ale kręci się po podwórzu. Może miała rujkę i już ją kocur znalazł? Naszego kastrowanego wczoraj wieczorem nie było, mógł się bać, jeśli miauki kotki sprowadziły jakiegoś kocura... Kotkę trzeba złapać. Sabcia
Miau, Ciociu Jolu, ten miauczący kotek coś Ci chciał powiedzieć, na pewno, prawdopodobnie skarżył Ci się na coś. Migusia też czasem tak miała, jak duża wieczorem szła z kolacją - jak Migunia miała jakiś zły dzień, coś ją przestraszyło lub dokuczyło lub cokolwiek innego to tak głośni miauczała ze od razu duża ją słyszała i musiała najpierw porządnie wygłaskać i uspokoić Migunię zanim dała jej kolację. A w inne dni tego nie było, Migusia nie miauczała tak głośno i była spokojna. Więc na pewno coś sie tego dnia temu kotu wydarzyło. Zazulka
Zunia dziś nie pawikowała ale mimo, że rano dostała Hepatoforce to bardzo bardzo mało zniknęło z miski jak wróciłam z pracy do domu. I miała w obu oczach łzy - jakaś reakcja alergiczna, nie mam pojęcia na co...
Też tak myślę Zazulko. Coś chciała, ale nie wiem, co Może po prostu potrzebuje domu? Dziś siedziałam z nią ok. godziny, szybko się oswoiła i dała się głaskać. ale kiedy próbowałam wziąć na kolana - zaraz schodziła, nie dałabym rady wcisnąć do transportera albo donieść w ramionach do mieszkania. Spróbujemy jutro. Tylko martwię się, bo kotka parę razy wyszła na ulicę, na szczęście samochody ja wyminęły. Transportera się boi - kiedy potem zeszłam z transporterem, od razu się wycofała i już nie chciała podejść. Popsikałam transporter waleriana i zostawiłam na podwórzu - może nie ukradną, a kotka się z nim jakoś oswoi?
Zazulko, u nas koty tez mają mały apetyt, powiedz Dużej że to teraz normalne
KĄCIK MUZYCZNY Dziś chciałam Wam zaproponować bardzo subiektywne streszczenie Damy pikowej Piotra Czajkowskiego. Subiektywne, bo związane z moimi osobistymi przeżyciami. Dama... jest jedyną operą z Domingiem, którą widziałam na scenie na żywo. Było to w 1999 r. w wiedeńskiej Staatsoper. Zdobycie biletów na spektakl z Domingiem okazało się nierealne w drodze normalnej rezerwacji (pisemnej, na rok przed datą przedstawienia, w kasie Staatsoper), ale udało się dzięki klubowi International Placido Domingo Society, którego byłyśmy członkami - ja i moja przyjaciółka z Warszawy. Co prawda marzyłysmy raczej o zobaczeniu Dominga w którejś ze znanych nam dobrze oper - Tosce, Carmen, a przede wszystkim - w Otellu, ale nie miałyśmy pewności, czy uda się zdobyć bilety po raz drugi, jeśli teraz zrezygnujemy. Nie pozostało więc nic innego jak zorganizować naszą "Wyprawę Wiedeńską", co przy mojej chorobie lokomocyjnej wcale nie było to łatwe, ale jakoś się udało. Po przyjeździe rano do Wiednia zainstalowałyśmy się w pensjonacie obok opery, gdzie zarezerwowałyśmy pokój (żebym nie musiała nigdzie dodatkowo jeździć) i poszłyśmy na pierwszy spacer. Oczywiście nie zwiedzałyśmy miasta, tylko obeszłyśmy budynek Staatsoper, zatrzymując się przy licznych wystawach sklepów muzycznych, z których uśmiechnięta twarz Maestra zachęcała do zakupu wspaniałych (ale dla nas za drogich) nagrań. Potem mały odpoczynek - i sporo przed czasem zjawiłyśmy się w podcieniach otaczających Staatsoper. Stopniowo tłumek przy wejściu dla artystów zaczął gęstnieć, kilka osób osób paliło papierosy. Wreszcie - pojawił się ten, na którego wszyscy czekali. Domingo szedł szybko (pewnie chcąc minąć zasnuty dymem podcień), na pewno trochę spięty - jak to przed premierą. Tymczasem baby z tłumu rzuciły się do niego, domagając się autografu, chociaż każdy porządny fan wiedział, że przed spektaklem Maestro autografów nie rozdaje. Domingo zaczął tłumaczyć, że autografy po przedstawieniu, panie były wyraźnie niezadowolone, sytuacja stała się trochę napięta. Na szczęście niemal odruchowo zaczęłam klaskać w ręce, wołając Bravo Placido!!! - brawa natychmiast podchwycili inni, Placido się ukłonił, podziękował i szybko zniknął na drzwiami. Uff! Bardzo byłam dumna, że mnie - debiutantce na spotkaniach z Maestro - udało się zadziałać tak przytomnie Wreszcie wpuszczono do opery także nas - publiczność. Miałyśmy miejsca w ostatnim rzędzie (na takie było nas stać), ale za to przy samym przejściu w środku widowni, więc była szansa, że po spektaklu uda się dobiec do sceny i rzucić Placido przygotowaną wcześniej maskotkę - pluszowego lwa (król zwierząt - Król Opery) we fraku i muszce. Światła przygasły, po krótkiej uwerturze kurtyna poszła w górę... Libretto Damy pikowej oparte jest o opowiadanie Aleksandra Puszkina pod tym samym tytułem, choć zawiera pewne zmiany, czyniące postać głównego bohatera mniej negatywną. Petersburg, czasy Katarzyny Wielkiej. Herman, ubogi oficer, zakochuje się w nieznanej sobie dziewczynie, która okazuje się wnuczką Hrabiny. Tak opowiada o tym swemu przyjacielowi - Tomskiemu. (oglądamy fragmenty debiutu Dominga w partii Hermana w nowojorskiej Metropolitan Opera, niedługo przed premierą w Wiedniu).
Jak sami widzicie, pierwsza aria Hermana wpisana jest w dialog z Tomskim i właściwie trudno ja "wychwycić". Bardzo się bałam, że publiczność może nie zdążyć wejść z brawami w odpowiednie miejsce - jeśli nie zrobi się tego szybko, dialog toczy się dalej i już nie da się zacząć oklasków. A dla Dominga na premierze jego pierwszej "rosyjskiej" roli te brawa mogły być ważne. Cóż - nie miałam wyjścia. Postanowiłam sobie dać - w odpowiednim momencie - sygnał do oklasków. Bardzo się stresowałam, byłam tu przecież pierwszy raz, ale czego fan nie zrobi dla swego Idola? Tuż po słowach - "i nie chaczu uznac" zaczęłam klaskać pierwsza - sala oczywiście podchwyciła owację i wszystko potoczyło się dobrze. A mnie ogromny kamień spadł z serca. Tymczasem akcja opery rozwijała się dalej. Herman dowiaduje się, że jego ukochana - Liza - jest narzeczoną księcia Jeleckiego. Babka Lizy, niegdyś bardzo piękna, znała sekret 3 kart, które kolejno wygrywały. Herman postanawia poznać ów sekret, aby zdobyć pieniądze - i zyskać rękę Lizy.
Herman nie może pogodzić się z tym, że Liza ma wyjść za księcia. Postanawia zobaczyć się z nią ostatni raz, a potem popełnić samobójstwo. Dostaje się do pokoju Lizy, która zdążyła już zakochać się w nieznajomym mężczyźnie, wpatrującym się w nią tak intensywnie i namiętnie w czasie przelotnych spotkań.. Kiedy Hrabina wkracza do jej pokoju, dziewczyna ukrywa Hermana, a kiedy zostają sami, pada w jego objęcia... W partii Lizy - Galina Gorchakova.
Liza daje Hermanowi klucz do pokoju - a on uznaje, że to będzie najlepsza okazja, aby spróbować namówić Hrabinę do zdradzenia sekretu Trzech Kart. Hrabina nie chce jednak ujawnić tajemnicy, bo przepowiednia mówi, że człowiek, któremu ją przekaże, będzie przyczyną jej śmierci. Herman naciska coraz silniej, w końcu wyjmuje broń - a Hrabina przestraszona, umiera. Liza, przerażona tym, co się stało i wyraźną obsesją człowieka, któremu oddała serce, wypędza Hermana. Jako Hrabina - Elisabeth Söderström.
Herman czyta list od Lizy, w którym ukochana wybacza mu wszystko i prosi o spotkanie nad rzeką. Wśród szalejącego wichru, przywołującego wspomnienia pogrzebu, pojawia się duch Hrabiny. Zdradza Hermanowi sekret trzech kart, ale nakazuje ożenić się z Lizą. Herman zdaje się coraz bardziej ogarnięty manią wygranej i zapomina o celu, dla którego chciał zdobyć majątek.
Liza i Herman spotykają się, on zapewnia dziewczynę o swojej miłości, Liza jest szczęśliwa i planuje ich wspólną przyszłość. Jednak Herman nagle oświadcza, że najpierw muszą razem pójść do kasyna. Kiedy dziewczyna odmawia, odtrąca ja, przestaje poznawać. Zrozpaczona Liza popełnia samobójstwo, skacząc w nurty Newy.
Tymczasem Herman zjawia się w kasynie i stawiając kolejno na Trójkę, oraz Siódemkę, wygrywa znaczną sumę pieniędzy. Mówi swoim towarzyszom ze życie - to gra. Nikt nie chce grać przeciw niemu, w końcu wyzwanie podejmuje książę Jelecki, który szczerze kochał Lizę. Herman stawia na trzecią kartę i triumfalnie oznajmia - As wygrał! - Pana Dama przegrała - odpowiada Jelecki, a Herman orientuje się, że zamiast asa ma w ręku pikową damę, której wizerunek utożsamia ze starą Hrabiną. Popada w obłęd i popełnia samobójstwo. Przed śmiercią ukazuje mu się widmo Lizy, którą błaga o wybaczenie. W roli Księcia Jeleckiego - Dymitr Chworostowski.
Spektakl zakończył się wielką stojącą owacją i wielokrotnym wywoływaniem przed kurtynę Dominga, a wraz z nim - pozostałych śpiewaków (Liza - Galina Gorschakowa, Jelecki - Dymitr Chworostowski, Tomski - Sergiej Leifercus) oraz dyrygenta (Seiji Ozawa). Aha - udało nam się dorzucić maskotkę - oczywiście wpadła do kanału orkiestry, ale ktoś ją podał na scenę. A po ostatecznym zakończeniu braw szykował się kolejny spektakl - autografy! Po wyjściu ze Staatsoper zamierzałyśmy ustawić się w niebotycznej kolejce do niewielkich drzwi na zapleczu opery. Jednak koleżanka, bywała na spotkaniach z Maestro, dość bezceremonialnie przepchnęła się (i nas za sobą) do wnętrza i perspektywa otrzymania autografu stała się bardziej realna. Rzeczywiście - Placido za małym biureczkiem cierpliwie podpisywał kolejne zdjęcia, programy, afisze. Ja nie tylko podsunęłam fotografię, ale także wręczyłam drugi prezent - album z wieloma osobiście wykonanymi rysunkami, przedstawiającymi Maestra w różnych rolach. Placido album przyjął, podziękował uśmiechem, po czym pewnie nigdy w życiu już na niego nie spojrzał. Ale miałam satysfakcję, że "coś" mu dałam. Przyjaciółka podała do podpisu autobiografię Maestra - My First Forty Years. Udało jej się też porozmawiać chwilę z Martą Domingo, która jak zwykle towarzyszyła mężowi.
Potem jeszcze brawa dla Maestra po wyjściu z budynku opery, w drodze do samochodu - i to był koniec wrażeń na ten wieczór. Maestro mógł wreszcie od nas odpocząć, ale zapewne miał jeszcze w planach obowiązkowy bankiet po premierze, może jakiś wywiad... My natomiast spędziłyśmy jeszcze sporo czasu na okolicznych skwerkach wokół opery, nie mogąc dojść do siebie po tylu wspaniałych przeżyciach. Aż w końcu koło północy wróciłyśmy do pensjonatu, żeby trochę się przespać - rano trzeba było pędzić na dworzec, żeby wrócić do Polski. Celnik, sprawdzający nam paszporty na granicy spojrzał na nas z pewną podejrzliwością. - Panie tak na jeden dzień? - Tak - odpowiedziałyśmy - na jeden dzień, zobaczyć Dominga... - Aha - pokiwał głową ze zrozumieniem... Być może nie byłyśmy jedynymi takimi turystkami, jakie spotykał na granicy. Przepraszam za jakość zdjęć - mam je w formie fotografii, po sfotografowaniu wyszły dość nieostro. Ale coś tam widać.
jolabuk5 pisze:KĄCIK MUZYCZNY Dziś chciałam Wam zaproponować bardzo subiektywne streszczenie Damy pikowej Piotra Czajkowskiego. Subiektywne, bo związane z moimi osobistymi przeżyciami. Dama... jest jedyną operą z Domingiem, którą widziałam na scenie na żywo. Było to w 1999 r. w wiedeńskiej Staatsoper. Zdobycie biletów na spektakl z Domingiem okazało się nierealne w drodze normalnej rezerwacji (pisemnej, na rok przed datą przedstawienia, w kasie Staatsoper), ale udało się dzięki klubowi International Placido Domingo Society, którego byłyśmy członkami - ja i moja przyjaciółka z Warszawy. Co prawda marzyłysmy raczej o zobaczeniu Dominga w którejś ze znanych nam dobrze oper - Tosce, Carmen, a przede wszystkim - w Otellu, ale nie miałyśmy pewności, czy uda się zdobyć bilety po raz drugi, jeśli teraz zrezygnujemy. Nie pozostało więc nic innego jak zorganizować naszą "Wyprawę Wiedeńską", co przy mojej chorobie lokomocyjnej wcale nie było to łatwe, ale jakoś się udało. Po przyjeździe rano do Wiednia zainstalowałyśmy się w pensjonacie obok opery, gdzie zarezerwowałyśmy pokój (żebym nie musiała nigdzie dodatkowo jeździć) i poszłyśmy na pierwszy spacer. Oczywiście nie zwiedzałyśmy miasta, tylko obeszłyśmy budynek Staatsoper, zatrzymując się przy licznych wystawach sklepów muzycznych, z których uśmiechnięta twarz Maestra zachęcała do zakupu wspaniałych (ale dla nas za drogich) nagrań. Potem mały odpoczynek - i sporo przed czasem zjawiłyśmy się w podcieniach otaczających Staatsoper. Stopniowo tłumek przy wejściu dla artystów zaczął gęstnieć, kilka osób osób paliło papierosy. Wreszcie - pojawił się ten, na którego wszyscy czekali. Domingo szedł szybko (pewnie chcąc minąć zasnuty dymem podcień), na pewno trochę spięty - jak to przed premierą. Tymczasem baby z tłumu rzuciły się do niego, domagając się autografu, chociaż każdy porządny fan wiedział, że przed spektaklem Maestro autografów nie rozdaje. Domingo zaczął tłumaczyć, że autografy po przedstawieniu, panie były wyraźnie niezadowolone, sytuacja stała się trochę napięta. Na szczęście niemal odruchowo zaczęłam klaskać w ręce, wołając Bravo Placido!!! - brawa natychmiast podchwycili inni, Placido się ukłonił, podziękował i szybko zniknął na drzwiami. Uff! Bardzo byłam dumna, że mnie - debiutantce na spotkaniach z Maestro - udało się zadziałać tak przytomnie Wreszcie wpuszczono do opery także nas - publiczność. Miałyśmy miejsca w ostatnim rzędzie (na takie było nas stać), ale za to przy samym przejściu w środku widowni, więc była szansa, że po spektaklu uda się dobiec do sceny i rzucić Placido przygotowaną wcześniej maskotkę - pluszowego lwa (król zwierząt - Król Opery) we fraku i muszce. Światła przygasły, po krótkiej uwerturze kurtyna poszła w górę... Libretto Damy pikowej oparte jest o opowiadanie Aleksandra Puszkina pod tym samym tytułem, choć zawiera pewne zmiany, czyniące postać głównego bohatera mniej negatywną. Petersburg, czasy Katarzyny Wielkiej. Herman, ubogi oficer, zakochuje się w nieznanej sobie dziewczynie, która okazuje się wnuczką Hrabiny. Tak opowiada o tym swemu przyjacielowi - Tomskiemu. (oglądamy fragmenty debiutu Dominga w partii Hermana w nowojorskiej Metropolitan Opera, niedługo przed premierą w Wiedniu).
Jak sami widzicie, pierwsza aria Hermana wpisana jest w dialog z Tomskim i właściwie trudno ja "wychwycić". Bardzo się bałam, że publiczność może nie zdążyć wejść z brawami w odpowiednie miejsce - jeśli nie zrobi się tego szybko, dialog toczy się dalej i już nie da się zacząć oklasków. A dla Dominga na premierze jego pierwszej "rosyjskiej" roli te brawa mogły być ważne. Cóż - nie miałam wyjścia. Postanowiłam sobie dać - w odpowiednim momencie - sygnał do oklasków. Bardzo się stresowałam, byłam tu przecież pierwszy raz, ale czego fan nie zrobi dla swego Idola? Tuż po słowach - "i nie chaczu uznac" zaczęłam klaskać pierwsza - sala oczywiście podchwyciła owację i wszystko potoczyło się dobrze. A mnie ogromny kamień spadł z serca. Tymczasem akcja opery rozwijała się dalej. Herman dowiaduje się, że jego ukochana - Liza - jest narzeczoną księcia Jeleckiego. Babka Lizy, niegdyś bardzo piękna, znała sekret 3 kart, które kolejno wygrywały. Herman postanawia poznać ów sekret, aby zdobyć pieniądze - i zyskać rękę Lizy.
Herman nie może pogodzić się z tym, że Liza ma wyjść za księcia. Postanawia zobaczyć się z nią ostatni raz, a potem popełnić samobójstwo. Dostaje się do pokoju Lizy, która zdążyła już zakochać się w nieznajomym mężczyźnie, wpatrującym się w nią tak intensywnie i namiętnie w czasie przelotnych spotkań.. Kiedy Hrabina wkracza do jej pokoju, dziewczyna ukrywa Hermana, a kiedy zostają sami, pada w jego objęcia... W partii Lizy - Galina Gorchakova.
Liza daje Hermanowi klucz do pokoju - a on uznaje, że to będzie najlepsza okazja, aby spróbować namówić Hrabinę do zdradzenia sekretu Trzech Kart. Hrabina nie chce jednak ujawnić tajemnicy, bo przepowiednia mówi, że człowiek, któremu ją przekaże, będzie przyczyną jej śmierci. Herman naciska coraz silniej, w końcu wyjmuje broń - a Hrabina przestraszona, umiera. Liza, przerażona tym, co się stało i wyraźną obsesją człowieka, któremu oddała serce, wypędza Hermana. Jako Hrabina - Elisabeth Söderström.
Herman czyta list od Lizy, w którym ukochana wybacza mu wszystko i prosi o spotkanie nad rzeką. Wśród szalejącego wichru, przywołującego wspomnienia pogrzebu, pojawia się duch Hrabiny. Zdradza Hermanowi sekret trzech kart, ale nakazuje ożenić się z Lizą. Herman zdaje się coraz bardziej ogarnięty manią wygranej i zapomina o celu, dla którego chciał zdobyć majątek.
Liza i Herman spotykają się, on zapewnia dziewczynę o swojej miłości, Liza jest szczęśliwa i planuje ich wspólną przyszłość. Jednak Herman nagle oświadcza, że najpierw muszą razem pójść do kasyna. Kiedy dziewczyna odmawia, odtrąca ja, przestaje poznawać. Zrozpaczona Liza popełnia samobójstwo, skacząc w nurty Newy.
Tymczasem Herman zjawia się w kasynie i stawiając kolejno na Trójkę, oraz Siódemkę, wygrywa znaczną sumę pieniędzy. Mówi swoim towarzyszom ze życie - to gra. Nikt nie chce grać przeciw niemu, w końcu wyzwanie podejmuje książę Jelecki, który szczerze kochał Lizę. Herman stawia na trzecią kartę i triumfalnie oznajmia - As wygrał! - Pana Dama przegrała - odpowiada Jelecki, a Herman orientuje się, że zamiast asa ma w ręku pikową damę, której wizerunek utożsamia ze starą Hrabiną. Popada w obłęd i popełnia samobójstwo. Przed śmiercią ukazuje mu się widmo Lizy, którą błaga o wybaczenie. W roli Księcia Jeleckiego - Dymitr Chworostowski.
Spektakl zakończył się wielką stojącą owacją i wielokrotnym wywoływaniem przed kurtynę Dominga, a wraz z nim - pozostałych śpiewaków (Liza - Galina Gorschakowa, Jelecki - Dymitr Chworostowski, Tomski - Sergiej Leifercus) oraz dyrygenta (Seiji Ozawa). Aha - udało nam się dorzucić maskotkę - oczywiście wpadła do kanału orkiestry, ale ktoś ją podał na scenę. A po ostatecznym zakończeniu braw szykował się kolejny spektakl - autografy! Po wyjściu ze Staatsoper zamierzałyśmy ustawić się w niebotycznej kolejce do niewielkich drzwi na zapleczu opery. Jednak koleżanka, bywała na spotkaniach z Maestro, dość bezceremonialnie przepchnęła się (i nas za sobą) do wnętrza i perspektywa otrzymania autografu stała się bardziej realna. Rzeczywiście - Placido za małym biureczkiem cierpliwie podpisywał kolejne zdjęcia, programy, afisze. Ja nie tylko podsunęłam fotografię, ale także wręczyłam drugi prezent - album z wieloma osobiście wykonanymi rysunkami, przedstawiającymi Maestra w różnych rolach. Placido album przyjął, podziękował uśmiechem, po czym pewnie nigdy w życiu już na niego nie spojrzał. Ale miałam satysfakcję, że "coś" mu dałam. Przyjaciółka podała do podpisu autobiografię Maestra - My First Forty Years. Udało jej się też porozmawiać chwilę z Martą Domingo, która jak zwykle towarzyszyła mężowi.
Potem jeszcze brawa dla Maestra po wyjściu z budynku opery, w drodze do samochodu - i to był koniec wrażeń na ten wieczór. Maestro mógł wreszcie od nas odpocząć, ale zapewne miał jeszcze w planach obowiązkowy bankiet po premierze, może jakiś wywiad... My natomiast spędziłyśmy jeszcze sporo czasu na okolicznych skwerkach wokół opery, nie mogąc dojść do siebie po tylu wspaniałych przeżyciach. Aż w końcu koło północy wróciłyśmy do pensjonatu, żeby trochę się przespać - rano trzeba było pędzić na dworzec, żeby wrócić do Polski. Celnik, sprawdzający nam paszporty na granicy spojrzał na nas z pewną podejrzliwością. - Panie tak na jeden dzień? - Tak - odpowiedziałyśmy - na jeden dzień, zobaczyć Dominga... - Aha - pokiwał głową ze zrozumieniem... Być może nie byłyśmy jedynymi takimi turystkami, jakie spotykał na granicy. Przepraszam za jakość zdjęć - mam je w formie fotografii, po sfotografowaniu wyszły dość nieostro. Ale coś tam widać.
A propos zdziwienia straży granicznej wyjazdem na jeden dzień - też tak kiedyś miałam wyjazd na jeden dzień, bez bagażu, do Helsinek Czułam się jak pani Gierkowa wizytująca fryzjera w Paryżu (podobno)
Nul, madrugada - wspaniale, że Wam się podoba Tak, wiem, że Wiedeń jest piękny, podobało mi się nawet to, co widziałam, czyli najbliższe otoczenie opery. Ale trudno - najważniejsze było, żeby wizyta w Staatsoper się udała i nic jej nie przeszkodziło. Pamiętam jedno - zdziwiło mnie, że chodniki są takie równe i czyste! I zaskoczenie, kiedy w tramwaju za przystanku wysunęły się schodki, pozwalające wygodnie zejść. pibon - wspaniale, że udało Ci się kupić te leki, pamiętam, że nie było łatwo! Ale to szalenie ważne, żeby mieć je w domu!
Jolu, wczoraj tylko czytałam, dzisiaj posłucham. Tak, jak wyżej napisała aga66 - piękne wspomnienia są takie ważne! Co więcej, podobno na wspomnienia trzeba pracować, więc ruszamy do pracy ! A czytało się jak balsamiczną książkę i....i poprosimy o kolejny rozdział. Twoje życie przemieszane z piękną pasją muzyki poważnej to morze emocji i wzruszeń. Taka wyjątkowa podróż. Dla nas też!
czitka pisze:Jolu, wczoraj tylko czytałam, dzisiaj posłucham. Tak, jak wyżej napisała aga66 - piękne wspomnienia są takie ważne! Co więcej, podobno na wspomnienia trzeba pracować, więc ruszamy do pracy ! A czytało się jak balsamiczną książkę i....i poprosimy o kolejny rozdział. Twoje życie przemieszane z piękną pasją muzyki poważnej to morze emocji i wzruszeń. Taka wyjątkowa podróż. Dla nas też!