

W Łodzi dzisiaj tak buro, że aż się nie chce z łóżka wstawać. W takie dni doceniam dobrodziejstwo bycia zakoconą. Bez względu na wszystko, nie można sobie pozwolić na leżenie długo w łóżku. Bo cztery głodne pysie - każde na swój sposób - domagają się misek. O ile nie robią na mnie wrażenia smutne miny i chwiejny krok (z głodu), o tyle nie mogę nie zareagować na skakanie po mnie. Więc mimo burości zaokiennych, wstałam, śniadanko dałam, a teraz piję kafffkę i obmyślam plan dnia. Przede wszystkim muszę iść do pobliskiej lecznicy, bo się phytophale Femci skończyło (rano dałam ostatnie pół tabletki). Nie lubię tej lecznicy, bo ponad 2 lata temu, w czasach przed naszą wetką, próbowali kosztem ogromnego stresu Femci wyciągnąć ze mnie pieniądze za kompletnie niepotrzebne kroplówki. Przy kreatyninie (wtedy) 1,85 lekarz-właściciel zaordynował tydzień nawadniania. Wtedy zaczęłam szukać innego lekarza i konsultacji i tak trafiłam do naszej Pani Doktor, która wprawdzie umie tylko zaszczyki robić, ale za to kroplówkować zabroniła. I wyszło na jej. Trudno, po phytophale jednak muszę iść, bo nasza wetka jeszcze na macierzyńskim.